Quantcast
Channel: BASIA-BLOG.pl
Viewing all 617 articles
Browse latest View live

Mój hit w wieczornym demakijażu - olejek hydrofilowy (myjący) czarnuszka-migdał z ZSK

$
0
0
Kiedyś lubiłam zmywać mocny lub wodoodporny makijaż za pomocą oliwki dla dzieci - po prostu masowałam nią okolice oczu, a potem zmywałam czymś pieniącym tłustą warstwę rozpuszczonego makijażu, było to jednak dość uciążliwe ;) Olejki myjące (hydrofilowe) są idealnym kompromisem pomiędzy genialną skutecznością w demakijażu, a łatwością zmywania. Odkąd kupiłam ten olejek (a było to we wrześniu), sięgam po niego podczas każdego wieczornego demakijażu!


Paczuszka przychodzi w postaci "zestawu małego chemika"jak na zdjęciu powyżej ;) 


Wykonanie oleju jest po prostu tak banalnie łatwe, że prościej się już nie da. Do największej buteleczki (olej bazowy - ze słodkich migdałów) dodajemy resztę (olej z czarnuszki i emulgator), wstrząsamy i gotowe :D Ja do swojego dodałam jeszcze 15 kropel (w przepisie jest napisane, że kilkanaście, więc uznałam liczbę 15 za optymalną :P) olejku różanego, żeby ładnie pachniał. Z jednej strony była to dobra decyzja, bo przyjemny zapach umila użytkowanie, z drugiej jednak olejek jest tak piekielnie wydajny, że zapach różany już dawno mi się znudził ;)


Buteleczka jest zwykła, biała, plastikowa z dzióbkiem zakończonym dziurką:



Na stronie ZSK (klik) możemy wyczytać następujący sposób użycia: "Wstrząsnąć przed użyciem. Płatek kosmetyczny zwilżamy wodą, hydrolatem lub wyciągiem ziołowym. Na wacik wkraplamy kilka kropli olejku. Energicznie przecieramy twarz, na skórze tworzy się emulsja, która doskonale zmywa makijaż i brud dnia codziennego." Muszę jednak przyznać, że ja to robię inaczej. Po prostu wylewam trochę olejku na dłoń, dodaję trochę wody, mieszam palcem i powstałą emulsją masuję oczy. Nietrudno się domyślić, że rozpuszczony makijaż zmienia się w piękną, czarną pandę na pół twarzy? :D Zmywam to wszystko sporą ilością wody. Jakieś czarne resztki zawsze zostaną, ale nie szkodzi - dla mnie to tylko pierwszy etap demakijażu. Następnie biorę wacik zwilżony płynem micelarnym (głównie moim ulubieńcem - Garnier) i przecieram resztki rozpuszczonego makijażu. Gdy się go pozbędę, biorę żel do mycia twarzy, myję ją jak zawsze, następnie tonizuję, kremuję i wieczorny rytuał zakończony :) 


Z całą pewnością muszę przyznać, że ten olejek rozpuszcza po prostu wszystko - niestraszny mu makijaż wodoodporny lub po prostu ciemny lub składający się z dużej ilości kolorówki (baza pod cienie, cienie, eyeliner, tusz...). Oprócz tego rozprawia się z makijażem w sposób delikatny - ostrożnie masuję oczy za pomocą palców, dzięki czemu nie muszę się obawiać o nadmierne pocieranie oczu wacikiem! Fakt, że po zmyciu jest wyczuwalna lekka warstwa na skórze, ale z całą pewnością nie tak uciążliwa, jak po samodzielnym olejku - emulgator znacząco poprawia zmywanie. Nie użyłabym go po prostu do mycia twarzy, bo miałabym zbyt duże poczucie tłustości, ale fantastycznie, po prostu genialnie spisuje się jako pierwszy, wstępny etap w wieczornym demakijażowym rytuale!

Cena: 11,90 zł
Pojemność: 120 ml

Podsumowując, nie wyobrażam sobie już mojego wieczornego demakijażu bez olejku myjącego. Nie przywiązałam się akurat do tej wersji aż tak bardzo, żeby koniecznie zamówić ją ponownie, chciałabym przetestować jeszcze olejek myjący (pomarańczowy) z BU, ale sam sposób działania olejków hydrofilowych jest dla mnie po prostu geniuszem! Ta metoda jest piekielnie wydajna, więc za kilkanaście złotych (w zależności od źródła) mamy buteleczkę olejku, która wystarczy z całą pewnością na kilka miesięcy. Pozwala na maksymalnie skuteczne rozpuszczenie makijażu, który można już potem z całkowitą łatwością usunąć za pomocą dowolnego płynu micelarnego (nawet nie musi być super skuteczny). Bezproblemowo radzi sobie z makijażem wodoodpornym lub po prostu mocnym :) Oprócz tego nie trzeba trzeć intensywnie oczu za pomocą wacika, a delikatny masaż palcami z dobrym poślizgiem na pewno nie wyrządzi szkody delikatnej skórze. Łatwo się zmywa dzięki obecności emulgatora. Nie pokusiłabym się o umycie nim twarzy i takie pozostawienie, ale jako pierwszy etap wieczornego demakijażu to dla mnie must have! Wiem, że wiele z Was obawia się olejków na twarzy, ale myślę, że warto się przekonać :)

Znacie, lubicie olejki hydrofilowe? Ja tę metodę po prostu uwielbiam!! :)

Tani i dobry biały cień - Miyo White nr 01

$
0
0
Biały cień jest jednym z niezbędników w mojej kosmetyczce - kiedyś, za czasów kosmetycznego niewtajemniczenia, zupełnie nie rozumiałam jego sensu istnienia, no bo jak to, kto chciałby mieć biały makijaż? ;) Ale z czasem dowiedziałam się, jaką ważną odgrywa rolę w makijażu, służąc do rozświetlenia kącików oczu oraz miejsca pod łukiem brwiowym i od tamtej pory uważam go za must have.


Opakowanie szału nie robi - po prostu przezroczyste i minimalistyczne, ale dzielnie się trzyma i nie otwiera samoczynnie, mimo że mam ten cień od prawie pół roku.



Na wstępie przepraszam, że nie mam zdjęć od nowości. To znaczy mam, ale Basia nie pomyślała, że robienie zdjęć białego cienia na białym tle będzie katastrofą, więc nie nadają się one do publikacji :D Cień ma bardzo dobrą pigmentację, o co wcale nie tak łatwo w przypadku tego koloru. Miałam już kilka białych cieni i żaden nie był dla mnie wystarczająco biały - tutaj moje oczekiwania są spełnione w 100%. Podobno pigmentacja pozostałych cieni Miyo jest jeszcze lepsza, ale nie miałam okazji się o tym przekonać, bo to mój jedyny cień tej firmy. Jeżeli chodzi o konsystencję - tutaj osoby bardziej wymagające będą zawiedzione, bo cień jest bardzo suchy, taki jakby kredowy, nieco pyli i może się osypywać. Brakuje mu takiej kremowości. Dla mnie, osoby która używa tylko odrobiny do rozświetlania kącików oczu oraz przestrzeni pod łukiem brwiowym, nie stanowi to absolutnie żadnego problemu, ale dla osób tworzących bardziej wymyślne, graficzne makijaże może to już być utrudnienie. 


Powyższy swatch zrobiony na sucho, bez bazy. Myślę, że pigmentacja jest naprawdę zadowalająca :) Jedynym problemem w przypadku Miyo jest dostępność tych produktów - zazdroszczę osobom, które mają je na wyciągnięcie ręki... Ja po ten cień jechałam specjalnie do Gdańska (Drogeria Lea, Al. Jana Pawła Ii 4 F/3), widziałam je też kiedyś w moim mieście rodzinnym (Rumia, Drogeria ABC, Starowiejska 14A), ale rzadko bywam w tamtym rejonie, więc niezbyt mi na rękę tam jechać. 

Cena: ok. 6 zł
Pojemność: 3 g

Podsumowując, dla osób, które potrzebują białego cienia do rozświetlenia kącików oczu i przestrzeni pod łukiem brwiowym będzie to idealny wybór - świetna pigmentacja za grosze. Dla osób wykonujących bardziej graficzne, wymagające makijaże, może być trochę problematyczny ze względu na swoją suchość i możliwość osypywania. Ja akurat jestem bardzo zadowolona, bo takowych makijaży nie wykonuję :) Minusem jest niestety dostępność.

Barwa, szampon żurawinowy

$
0
0
Prawie rok temu przeczytałam jego recenzję TUTAJ i od tamtej pory wisiał na mojej wishliście :D Liczyłam na przedłużenie świeżości włosów - czy sprawdził się u mnie? Czytajcie dalej :)


Szampon znajduje się w ładnym, estetycznym opakowaniu z klasycznym dozownikiem:


Szampon jest rzadki, więc z łatwością spływa ku dozownikowi, ale trzeba mieć to na uwadze podczas wydobywania go z opakowania - może zacząć uciekać z dłoni ;) Pieni się słabiej niż standardowe szampony z SLS, trzeba go użyć odrobinę więcej. Pachnie przyjemnie - słodko, owocowo. Karotka w swojej recenzji określiła ten zapach jako czerwone jabłuszko i w zupełności się z tym zgadzam :)


Szampon baaaardzo mocno oczyszcza, więc bardzo dokładnie domywa oleje, maski oraz suchy szampon - nie ma z nimi żadnego problemu. Szampony Barwa polecane są przez wiele włosomaniaczek do mocniejszego oczyszczenia raz w tygodniu (nie zawierają silikonów i dobrze je zmywają). W związku z tak mocnym oczyszczaniem, muszę jednak przyznać, że mocno plącze włosy - da się to złagodzić poprzez zastosowanie metody OMO, ale dobra odżywka po umyciu też sobie z tym radzi (obecnie Garnier Goodbye Damage/Nivea Long Repair). Po użyciu włosy są trochę takie "tępe", sztywne, więc odżywka to konieczność. Jeżeli chodzi o zwiększenie objętości - nie widzę różnicy, ale na mój przyklap mało co działa, więc nawet na to nie liczyłam. Moją największą nadzieją było wydłużenie świeżości włosów, ale niestety u mnie niewiele się w tym temacie wydarzyło - jak musiałam myć włosy codziennie, tak muszę nadal :) Co prawda mam poczucie świeżości od rana do wieczora (a nie każdy szampon sobie z tym radzi), ale na drugi dzień jest już kiepsko. 



Cena: ok. 5-8 zł
Pojemność: 300 ml

Podsumowując, to przyjemny, dobrze oczyszczający szampon w niskiej cenie - ładnie pachnie, świetnie zmywa wszelkie oleje i maski z włosów. Jeżeli chodzi o świeżość włosów po umyciu - u mnie raczej bez zmian, tak samo jak w przypadku innych szamponów na poziomie jednego dnia. Zwiększonej objętości nie zauważyłam, ale akurat na tym mi nie zależało. Jest bardzo rzadki, więc może uciekać z dłoni (trzeba mieć to na uwadze podczas aplikacji) no i mocno plącze włosy - dobra odżywka jest koniecznością. Ogólnie - jest naprawdę w porządku, ale bez większej "miłości" :)

Własna domena i kilka zmian :)

$
0
0
Witajcie :)

Piszę do Was z ogromnym uśmiechem na ustach, gdyż właśnie udało mi się przekierować bloga na własną domenę:


Myślałam już o tym od jakiegoś czasu, ciągle odkładałam "na później", a tu nagle dopadła mnie wena... :) Teoretycznie wszystko powinno działać jak należy i automatycznie przekierowywać z adresu http://basia-kosmetyki.blogspot.com, ale napiszcie mi proszę w komentarzach, czy wszystko jest w porządku :) Wszystko robiłam według TEJ instrukcji i mimo, że należę do tych mniej ogarniętych w temacie, wszystko poszło szybko, gładko i sprawnie. Od rejestracji w serwisie nazwa.pl do zmiany domeny minęło dosłownie... 14 minut! :) 

Zmieniłam dziś również nagłówek (potrzeba odmiany;)), kilka czcionek i guzik "Czytaj dalej". Kombinowałam też z szablonem - chciałam zainstalować jakiś ładny "z zewnątrz", ale wszystko mi się rozjeżdżało, spanikowałam i wróciłam do starego układu :P Niestety nie znam się na tym na tyle, żeby dać sobie radę sama, ale może w przyszłości zamówię u kogoś również zrobienie szablonu :) 

Podobają się Wam te zmiany, czy może jesteście raczej przeciwne przejściu na własną domenę?

Swatch: Lirene Natural Look 2w1 Baza + podkład, nr 407

$
0
0
Dzisiaj szybki post - tylko zdjęcia i swatche. Podkład ten otrzymałam na spotkaniu bloggerek w maju 2012, niestety ze względu na kolor nie byłam w stanie go używać (a teraz i tak używam tylko minerałów), więc wyląduje w listopadowym denku. Zanim wyrzucę, wstawiam zdjęcia - może komuś się kiedyś przydadzą ;)





Lirene 407, Revlon ColorStay 150

Moja twarz jest na poziomie kolorystycznym Revlon Colorstay 150, więc już po swatchu widać, że używanie Lirene skończyłoby się dla mnie efektem nutelli na twarzy ;) Muszę przyznać, że podkład ma przyjemną konsystencję przypominającą nieco mus. Nr 407 jest "środkowym" - jest jeszcze jeden jaśniejszy (404) oraz jeden ciemniejszy (408). Biorąc pod uwagę warunki kolorystyczne Polek - jak dla mnie ten odcień powinien być najciemniejszy, z większą możliwością wyboru jasnych ;)) Ciekawe, czy producenci kiedyś się ockną ;)

Najodważniejsze denko (i wyrzutki!) na tym blogu ;)

$
0
0
Naszły mnie ostatnio pewne przemyślenia (przyznam szczerze - jednej nocy tak intensywnie rozmyślałam, że ponad 4 godziny nie mogłam zasnąć!), które zapoczątkowała za sprawą swojego bloga Bogusia (klik). W wielu swoich ostatnich postach wspomina o dążeniu do minimalizmu, przywiązywaniu dużej uwagi do jakości, a nie do ilości. Na początku temu nie ulegałam, ale w końcu nie dałam rady, postanowiłam coś zrobić ze sobą ;) 

Niestety dużo mam takich niechcianych kosmetyków - można mnie nazwać chomikiem, ale ja naprawdę nie lubię niczego wyrzucać i kończy się to niepotrzebnym gromadzeniem jak na wojnę... Czasami nie spełniły moich oczekiwań (a przecież szkoda wyrzucić), więc leżą i się kurzą, czasami leżą i się kurzą tak długo, że są już przeterminowane, a czasami są może i dobre, ale mam kilka produktów w tej samej kategorii, w której zdecydowanie wybija się inny faworyt, więc reszta leży nieużywana. Z pielęgnacją jest łatwo - nielubianą odżywkę można wzbogacić półproduktami, kiepski krem do twarzy zużyć do ciała/do stóp i tak dalej. Zawsze można znaleźć jakieś rozwiązanie ;) Z kolorówką bywa gorzej, bo co zrobić z nielubianym błyszczykiem lub tuszem do rzęs? W związku z tym postanowiłam zrobić wietrzenie szaf i pozbyć się tego, co naprawdę zbędne. Niestety problem polega na tym, że większość jest w dużym stopniu używana lub bliska terminu ważności, więc wyprzedaż blogowa/rozdanie nie wchodzą w grę. Po prostu się pozbywam. Po co mi 4 bronzery (lub brązery, jak kto woli), skoro lubię tylko jeden? Po co mi 3 rozświetlacze, skoro sięgam tylko po jeden, a reszta robi mi efekt brokatowej twarzy? Po co mi błyszczyki, których nie lubię za wielkie drobinki brokatu i nie będę ich używać? Po co mi podkłady, które są za ciemne lub totalnie się nie sprawdziły? No i przede wszystkim - po co mi rzeczy przeterminowane?! 

Dlatego nie tylko dzisiejsze denko będzie bardzo radykalne, ale i również skreśliłam z mojej wishlisty wiele rzeczy, które wydawało mi się, że "muszę mieć", ale przecież wcale nie muszę! I w większości przypadków nawet aż tak bardzo nie chcę. Najlepszym sprawdzeniem w kategorii "czy aby na pewno chcę" jest umieszczenie produktu na wishliście, odczekanie jakiegoś określonego czasu (czasem trwa to krócej, czasem dłużej) i sprawdzenie, czy nadal ta potrzeba istnieje. Jeżeli mi "przeszło", to znaczy że z całą pewnością mogę to wykreślić bez żalu. Postanowiłam też zintensyfikować w najbliższym czasie zużywanie tych produktów z pielęgnacji, za którymi nie przepadam, żeby zostawić sobie tylko te sprawdzone i lubiane.

Przy okazji ogólnie pojętej "czystki" postanowiłam też zrobić porządek w obserwowanych blogach. Sama nie wierzę, jaki jest tego efekt, ale to czysta prawda. Przejrzałam obserwowane blogi, usunęłam wszystkie porzucone (na niektórych ostatnia notka pojawiła się 2-3 lata temu!) i wiecie ile mi ich ubyło? Około 100!!! Kasowanie zajęło mi 3 dni i sumiennie zapisywałam w postaci pionowych kreseczek każde odsubskrybowanie, a po zliczeniu złapałam się za głowę. Pierwszego dnia usuniętych zostało około 22 blogów, drugiego ok. 46, trzeciego ok. 32. Uwierzcie mi, że może około 5-8 z nich zostało odsubskrybowanych z powodu treści, która mi nie odpowiada (np. ciągłe recenzje kosmetyków wysokopółkowych, które mnie nie interesują, blogi typowo lakierowe, a nie kosmetyczne). Cała reszta to blogi porzucone :(... Plusem jest to, że mimo wielu blogów odsubskrybowanych, zaczęłam ostatnio obserwować kilka nowych, z powiewem "świeżości" i zapału do pisania :)

Podsumowując:
  1. Pozbywam się nielubianych/niechcianych/przeterminowanych kosmetyków, których na pewno nie chcę już używać, więc leżą i się kurzą.
  2. Wykreślamz wishlisty to, czego wcale nie potrzebuję i aż tak bardzo nie chcę.
  3. Intensyfikujęzużywanie pielęgnacyjnych (mniej lubianych) zapasów, żeby zostawić tylko te sprawdzone produkty.
  4. Porządek w obserwowanych blogach
Zapraszam do najodważniejszego denka z (licznymi) wyrzutkami ;)

ZUŻYCIA:




1. Szampon Sleek Line Repair (link do recenzji) - przyjemnie nawilża włosy, więc odegrał sporą rolę podczas remontu ;) Niestety przyspieszał też przetłuszczanie, więc później zużyłam go głównie do mycia pędzli.
Czy kupiłabym ponownie? Nie

2. Olejek Babydream fur mama - jeszcze w starej wersji - genialny olejek, który sprawdza się do wszystkiego - świetny skład i niska cena.
Czy kupiłabym ponownie? Tak

3. Venus, delikatny żel do higieny intymnej (link do recenzji) - tani i niezły żel do higieny intymnej. Miał dość sztuczny zapach i wodnistą konsystencję, co przekładało się na kiepską wydajność, ale dobrze mył i nie szkodził.
Czy kupiłabym ponownie? Być może

4. Dezodorant C-Thru Pearl Garden - lubię zapachy z serii Pearl Garden, mam też wodę toaletową. Przyjemnie pachnie, ale krótko się utrzymuje.
Czy kupiłabym ponownie? Być może

5. Suchy szampon Isana (link do recenzji) - dobrze odświeża włosy, ale niestety trochę bieli. Da się go wytrzeć ręcznikiem/wyczesać i to zminimalizować, ale trzeba cierpliwości :) Dlatego teraz sięgnęłam po Batiste dla ciemnych włosów, więc będę miała porównanie
Czy kupiłabym ponownie? Być może

6. Wcierka Jantar (link do recenzji) - niestety nowa wersja nie sprawdziła się u mnie tak dobrze, jak stara :(
Czy kupiłabym ponownie? Nie

7 i 8. Flos Lek, seria hipoalergiczna, żel do mycia twarzy i płyn micelarny (link do recenzji) - bardzo przyjemnie mi się ich używało, ta seria sprawdziła się u mnie mimo, że bywa krytykowana w blogosferze. 
Czy kupiłabym ponownie? Być może

9. Joanna, Multi Cream, farba do włosów Kasztanowy brąz (link do recenzji) - uwielbiam farby Joanna z tej serii i zużyłam już niezliczoną ilość opakowań. Z całą pewnością kupiłabym ponownie, chociaż planuję następnym razem spróbować henny Khadi
Czy kupiłabym ponownie? Tak

10. Softino, płatki kosmetyczne - lubiłam je, chociaż wolę Lilibe za ich miękkość i delikatność. Niemniej jednak, gdybym akurat potrzebowała płatków, a nie planowała wizyty w Rossmannie, siegnęłabym po nie ponownie, więc z całą pewnością jeszcze u mnie wylądują :)
Czy kupiłabym ponownie? Tak

11. Bielenda, krem do twarzy Młodzieńczy Blask - miałam o nim napisać, ale nie napiszę, z prostej przyczyny - obecnie do nawilżania używam innych kremów, głównie intensywnie regenerujących i łagodzących po kwasach. Przed wysyłką do testów nikt mnie nie zapytał, czy chcę go przetestować, więc przykro mi (albo i nie :P) ;) Lądował na szyi i dekolcie i w tym celu sprawdzał się dobrze - bardzo leciutki, szybko się wchłaniał i całkiem przyjemnie nawilżał. Skład nienajlepszy. 
Czy kupiłabym ponownie? Nie

12. Calcium Pantothenicum - zaczęłam łykać 10 listopada z myślą o zahamowaniu wypadania włosów (ostatnio trochę lecą :/) oraz przyspieszeniu porostu, ale na razie nie widzę zbyt dużych efektów, może dlatego, że łykam zaledwie 2 tabletki dziennie? Dopuszczalna dawka to od 1 do 6 dziennie, być może zwiększę do 3-4. Poczekam jeszcze trochę (bądź co badź po 3 tygodniach za wiele powiedzieć nie można) i wtedy pomyślę, co dalej.
Czy kupiłabym ponownie? Być może

13. L'Oreal Volume Million Lashes So Couture (link do recenzji) - mimo mojego uwielbienia do tuszów L'Oreal (większość spisuje się u mnie bardzo dobrze lub rewelacyjnie), tego tuszu nie polubiłam. Nie radził sobie z rozdzieleniem moich rzęs, często je sklejał. Wolę szczoteczki z dłuższymi ząbkami ;) Plusem jest to, że długo zachowuje świeżość - po około pół roku nadal nie był zgęstniały tak, żeby się nie nadawać do użytku!
Czy kupiłabym ponownie? Nie

14. Clinique High Impact Mascara - miniaturka otrzymana jakiś czas temu w Douglasowej akcji typu "wymień stary tusz na nowy" - można było otrzymać miniaturkę tuszów Clinique ;) Bardzo lubiłam jego efekt na rzęsach, sprawdzał się rewelacyjnie mimo klasycznej szczoteczki, których na ogół moje rzęsy nie lubią :) Ale nie wydałabym tyle kasy na tusz do rzęs, skoro świetnie sprawdza się u mnie również Lovely za 8,99 zł :)
Czy kupiłabym ponownie? Nie

15. Maska Ziaja nawilżająca (link do recenzji) - świetna maska za grosze :) Z większymi przesuszeniami sobie nie poradzi, ale dobrze oczyszcza i trochę nawilża :) 
Czy kupiłabym ponownie? Tak

15. Maska Ziaja regenerująca - jeszcze o niej nie pisałam, ale na nią również przyjdzie pora. Też jest dobra, ale wolę nawilżającą :)
Czy kupiłabym ponownie? Tak

16. Próbka - Ziaja oliwkowa krem przeciw zmarszczkom - przyjemnie natłuszczał i nawilżał skórę, chociaż nie zdecydowałabym się na pełnowymiarowe opakowanie, bo to taki tłuścioch :P
Czy kupiłabym ponownie? Nie

17. Próbka - Normaderm Hyaluspot - żel punktowy na niedoskonałości - nie zauważyłam żadnego dobrego wpływu na niedoskonałości, także nie kupiłabym :P
Czy kupiłabym ponownie? Nie


WYRZUTKI:


Duża ilość podkładów wiąże się z nieodpowiednimi odcieniami + przejściem na makijaż mineralny:

1. Revlon ColorStay 110 Fair - ogólnie to świetny podkład, ale kolor kupiony przez Internet, niestety dla mnie zbyt różowy, więc oddam koleżance. Trzymam w zapasach nr 150 na "szczególne okazje". Swatche można zobaczyć TUTAJ, a recenzję oraz swatche TUTAJ. Porównanie nowej i starej wersji w kolorze 150 TUTAJ

2. Max Factor Lasting Performance 100 Fair - fantastyczny podkład, tylko że MF sam sobie strzela w stopę odcieniami, jasne żółtki takie jak ja będą miały problem ze znalezieniem odpowiedniego. Też planuję oddać koleżance. Swatche TUTAJ

3. Maybelline SuperStay Better Skin - oprócz tego, że beznadziejnie wyglądał na mojej twarzy (właził w pory i podkreślał każde załamanie...), to jeszcze kolor Light Beige okazał się różowy :P Recenzja TUTAJ, kolejne swatche porównawcze TUTAJ

4. Lirene Natural Look 2w1 Podkład + baza nr 407 - dla mnie dużo za ciemny, otrzymany na spotkaniu bloggerek. Swatchowałam go TUTAJ, a w porównaniu z innymi można zobaczyć TUTAJ oraz TUTAJ

5. Lirene City Matt - kiedyś używałam i byłam zadowolona. Teraz byłby dla mnie za ciemny. Recenzja i swatche TUTAJ, kolejne swatche TUTAJ

6. Maybelline Affinitone 03 Light Sandbeige - kiedyś byłam z niego zadowolona, ale obecnie byłby dla mnie dużo za ciemny plus do tego kiepska trwałość. Recenzja i swatche porównawcze TUTAJ, w porównaniu z innymi można go też zobaczyć TUTAJ

7. Bourjois 123 Perfect nr 55 - wygrałam go jakimś internwtowym w konkursie, szkoda tylko, że nikt mnie nie zapytał, jakiego odcienia używam :) Kolor niemal nutellowy, więc szkoda go trzymać. Swatch TUTAJ

8. Rimmel Match Perfection 303 True Nude - dostałam go w prezencie, niestety kolor duuuuuuużo za ciemny (nie ma to jak nieudane prezenty...), więc ląduje w koszu. Swatch TUTAJ

9. Rimmel Match Perfection podkład w żelu 103 Ivory - na początku byłam z niego zadowolona, później wydał mi się jakiś taki... pomarańczowy i tworzył maskę :/ Swatch TUTAJ

10. Kobo Ideal Cover 402 Nude Beige - miałam plan używać go w roli korektora, ale okazał się tak beznadziejnie plastelinowaty, że leżał nieużywany bardzo długo, w związku z czym ląduje w koszu. Swatch TUTAJ

Pudry, bronzery (brązery), rozświetlacze:

11. Kulki rozświetlające Sensique (link do recenzji) - zgarniają wiele pozytywnych opinii, jednak ja ich nie lubię ze względu na zbyt brokatowy efekt, na punkcie którego jestem wyczulona. Zedytowałam starą recenzję i dodałam kilka nowych zdjęć przed wyrzuceniem.

12. Kulki brązujące Avon - swatchowałam je TUTAJ - może nie są złej jakości, ale ich pomarańczowy kolor skutecznie zniechęca mnie do używania. Może oddam mamie bo wiem, że je lubi.

13. Rozświetlacz Essence Sun Club - swatchowałam TUTAJ - to po prostu chamsko kiczowaty brokat :/

14. Puder bambusowy BU - byłam z niego bardzo zadowolona, ale jest po terminie, więc ląduje w koszu. Ilość tak ogromna, że nie do zużycia dla jednej osoby.

15. Mariza, pryzma rozświetlająca (link do recenzji) - nie była zła, ale od długiego czasu po nią nie sięgam - wolę osobno bronzer (chłodniejszy) i osobno rozświetlacz.

16. Puder Max Factor Creme Puff 05 Translucent (link do recenzji) - z działania byłam zadowolona, ale kolor koszmarnie ciemny :(


Paznokcie:

17-24. Lakiery i Top Coat - matowy, już tak zgęstniały, że nie do użytku oraz 7 lakierów, które albo mi się nie podobają (głównie nieudane prezenty i gratisy) albo są już zbyt zgęstniałe.

Twarz i oczy:

25. Zestaw do brwi Essence - oprócz tego, że kilka razy mi spadł i cienie się pokruszyły, to jeszcze kolory były dla mnie zbyt ciepłe i rudawe, wolę podkreślać brwi jakimś dowolnym cieniem w kolorze chłodnego brązu

26. Fioletowy cień Essence - pigmentacja tak koszmarna, że cień nie nadaje się do niczego. Piękny kolor, z którego nie da się nic wydobyć :( Mam inne, lepsze fiolety, więc się pozbywam

27.  Róż do policzków Miss Sporty (link do recenzji) - bardzo go lubiłam za delikatny kolor, ale spadł i się pokruszył, nie mam cierpliwości do jego reanimacji, używanie go w takim stanie powoduje więcej problemu niż pożytku (wszystko fruwa dookoła), a w dodatku mam inne piękne róże, więc się żegnam ;)

28. Róż do policzków Wibo z serii różanej - pigmentacja bardzo słaba, kolor w opakowaniu wydaje się być piękny, ale nie pasuje mi i źle się w nim czuję :(

29-31. Czarne kredki: Ruby Rose, Nacomi oraz Yves Rocher - dwie pierwsze dorzucone "przy okazji" do zamówień internetowych, trzecia kupiona z ciekawości, bo moja mama lubi kredkę Yves Rocher. Niestety nie spełniły moich oczekiwań głównie pod kątem trwałości, mam inne czarne kredki, które lubię bardziej

32. Żelowy eyeliner Essence - byłam z niego baaaaardzo zadowolona i kilka razy reanimowałam Duraline. Genialna trwałość i łatwość użytku ze skośnym pędzelkiem! Niestety jest już tak stary, że do niczego się nie nadaje :( Szkoda, że nie jest już dostępny

Usta:

33. Oriflame Tender Care - działanie przeciętne, zapach męczący no i już długo po terminie

34. Rimmel Vinyl Stars nr 196 Try Me - kolor ładny, ale drobinki na dłuższą metę za bardzo mnie denerwowały. Pokazywałam go kiedyś TUTAJ

35. Błyszczyk Impala - drobinki, drobinki i jeszcze raz tandetne drobinki. Pokazywałam go TUTAJ

36. Błyszczyk Avon Plump Pout - kolor transparentny, więc uniwersalny, ale efekt mrowienia go dyskwalifikuje, nienawidzę tego.

37. Błyszczyk Rimmel Stay Glossy - ładny, delikatny kolor (chyba 120), ale jest już tak stary, że strach nałożyć na usta

38. Pomadka Essence - kolor zupełnie mi nie pasował

39. Pomadka Deni Carte - ostatnio niechętnie po nią sięgam. Pokazywałam TUTAJ

40. L'Occitane balsam do ust Kwiat mango - jego nieprzyjemny posmak zupełnie zniechęcał mnie do używania. Pokazywałam TUTAJ

Inne:

41. Jakieś perfumy z Avon - otrzymane od mamy, której się znudziły. Mi się jednak nie podobają


Przyznaję szczerze, że nie odczuwam żadnego żalu mimo tylu wyrzutków - są to produkty albo bardzo nielubiane, albo po terminie więc szkoda, żeby mi zalegały w szafkach. Lepiej mieć mniej, a lepszych jakościowo, niż milion bubli :) Jestem z siebie dumna, że dokonałam tak odważnego kroku i dzięki temu kiedy otwieram szufladki, widzę kilka lubianych produktów, a nie kilkanaście, w których muszę przebierać, żeby znaleźć coś dobrego! 

Polecam Wam takie jesienne porządki :)

Nowości listopada

$
0
0
Początek miesiąca zawsze jest czasem podsumowań :) Po licznym denku (klik) przychodzi pora na nowości :) Zakupów jest w sumie niewiele ("sztuczny tłum" robią wygrana w rozdaniu + współpraca ;)), a jak już, to same potrzebne rzeczy raczej do pielęgnacji, zachcianek tylko kilka :) Tak prezentuje się wszystko razem:


Ale po kolei:

Wygrana w rozdaniu u Elaree (klik) - to moja pierwsza wygrana odkąd jestem w blogosferze :D Było trochę zawirowań z przesyłką (Poczta Polska dała czadu...), ale już wszystko ok :)


Współpraca z Barwą - zdecydowanie najbardziej polubiłam się z kremem do rąk (klik), choć szampon też jest ok (klik)


Zakupy:




W Aptece Gemini zamówiłam: 

  • krem matujący Vichy SPF50 - mogę uchylić rąbka tajemnicy, że jest absolutnie geniaaaaalny i stał się moim ulubieńcem!
  • Avene Cicalfate - z myślą o łagodzeniu podrażnień po kwasach, żeby skóra się szybciej regenerowała, baaaardzo skuteczny, ale szalenie tłusty
  • Alantandermoline - świetnie łagodzi podrażnienia i nie jest tak tłusty jak Avene, więc lepiej nadaje się na dzień ;) 
  • Kapsułki Dermogal A+E - uniwersalne :)
  • Gal, odżywka keratynowa - głównie z myślą o olejowaniu paznokci
  • Próbka gratis
Z Annabelle Minerals zamówiłam:
  • podkład matujący Golden Fairest - próbkę niestety już zużyłam, więc zabrakło :) Wersja matująca sprawdziła się u mnie sto razy lepiej niż kryjąca - tamtą polubiłam bardzo, więc teraz jest pełen zachwyt :)
  • wysuwany Flat Top - do torebki, idealny do poprawek w ciągu dnia!
  • Próbka gratis
Inne:
  • Babydream extrasensitive - głównie do łagodzenia podrażnień, ale krem jest uniwersalny i na pewno przyda się mieć go w domu :)
  • Płatki Lilibe - ulubione :)
  • Woda do iniekcji w ampułkach - wygodne rozwiązanie do peelingów kwasowych :P


Potrzeby:
  • myjka Ecotools, akurat była w promocji, a moja stara już wyzionęła ducha :)
  • klamry For Your Beauty - mam tylko jedną klamrę w domu i zawsze jej szukam, gdy akurat nałożę maskę/olej na włosy, w końcu powiedziałam dość i dokupiłam dodatkowe - problem rozwiązany :)
  • micelarny żel nawilżający Be Beauty - właśnie wykończyłam poprzedni żel do mycia twarzy (Bielenda Aloes - link do recenzji, bardzo go lubiłam), więc musiałam jakiś kupić. Kiedyś używałam tego żelu micelarnego i byłam zadowolona, więc dorzuciłam do koszyka :)
  • Calcium Pantothenicum - z myślą o zahamowaniu wypadania włosów, ostatnio lecą mi jak szalone. Gdyby pojawił się dodatkowo lepszy przyrost, na pewno bym się nie pogniewała :)
Zachcianki(w promocji Rossmann 1+1)
  • 1 lakier do paznokci - ten z Miss Sporty, w ładnym, jesiennym i niezbyt pstrokatym kolorze
  • tusz do rzęs Lovely - uwielbiam go, na pewno się nie zmarnuje ;)
  • 3 kredki Rimmel Exaggerate - powalająca jakość, uwielbiam te kredki, a w promocji 1+1 wyszły bardzo korzystnie cenowo :)

Prezenty świąteczne - nie dla mnie (też 1+1):
  • tusz Lovely - dla siostry 
  • błyszczyk Rimmel - dla mamy
  • 3 lakiery Lovely - nie napiszę dla kogo, bo może mnie czytają :D Takie same, żeby nie było wojny, która ma ładniejszy :)

Tutaj same zachcianki:) 

Zostałam skuszona przez Cosmetics Freak (klik) :) Tusz i cienie Wibo w promocji 1+1, ale jestem średnio zadowolona, zaś cienie My Secret w cenie regularnej (6,99 zł) - uwielbiam moje dotychczasowe nr 505 i 507 (link do recenzji) więc postanowiłam wzbogacić zasoby o kilka kolejnych. Są to: uniwersalna brzoskwinka (512), niebieskość złamana fioletem (521) oraz granat (509). Ostatnio dzięki kredce Rimmel Exaggerate w kolorze granatowym przekonałam się, jak dobrze mi w tym kolorze (nigdy bym nie pomyślała!), więc po cień chwyciłam bez zastanowienia :)

Podsumowując, miesiąc ten pod względem kosmetycznych zakupów był raczej przemyślany - z własnych zakupów wpadło mi trochę rzeczy niezbędnych do łagodzenia pod kątem złuszczania kwasami, kilka brakujących rzeczy do pielęgnacji, zaś z zachcianek prawie wszystko w promocji - jeden lakier do paznokci, tusz do rzęs Lovely, który na pewno nie będzie zalegał nieużywany, bo to mój ulubieniec, kredki Rimmel Exaggerate, które uwielbiam, tusz Wibo+cienie w promocji 1+1 oraz 3 cienie My Secret, które również są świetne :) 

Wpadło Wam coś w oko? :)

Maska Alterra Granat i aloes - czasem warto dać drugą szansę!

$
0
0
Gdy po raz pierwszy sięgnęłam po tę maskę, byłam zawiedziona. Nie wiem dlaczego, ale nie sprawdziła się na moich włosach i nie rozumiałam zachwytów na jej temat... Leżała i się kurzyła, aż postanowiłam dać jej drugą szansę, a tu zaskoczenie :) To kolejny przykład, jak bardzo kapryśne są moje włosy ;)


Maska znajduje się w miękkiej, estetycznej tubie z dozownikiem:


Zapach jest przyjemny, wiem że wiele dziewczyn się nim bardzo zachwyca, ale dla mnie jest po prostu w porządku :) Słodki, owocowy. Konsystencja dosyć kremowa, nie za rzadka, nie za gęsta, dobrze nakłada się na włosy i nie przelewa przez palce. Niestety muszę przyznać, że maska nie jest wydajna :( Żeby dokładnie pokryć włosy, muszę użyć jej znacznie więcej niż np. odżywki Nivea Long Repair (link do recenzji). Jeżeli użyję ilości standardowej, to włosy nie są dokładnie pokryte i mam problem z ich rozczesaniem.


Maski używam różnie - czasami na około 5 minut pod prysznicem, a czasem chowam włosy pod foliowy czepek i zawijam ręcznikiem na pół godziny :) W obu przypadkach sprawdza się bardzo dobrze, choć trzymana dłużej sprawdza się lepiej - normalne :) Podczas spłukiwania czuć, że włosy są śliskie, co baaaardzo lubię. Maska zdecydowanie ułatwia rozczesywanie włosów (tego oczekuję najbardziej), oprócz tego skutecznie je nawilża i nabłyszcza. Trochę brak mi dociążenia, które lubię w Nivea Long Repair i Garnier Goodbye Damage, ale efekt i tak jest bardzo dobry. Nałożona z zachowaniem odległości od skóry głowy nie powoduje szybszego przetłuszczania. Obecność alkoholu może przerazić, ale pełni tu on rolę konserwantu, przy tylu substancjach nawilżających nie powinien wyrządzić szkody. Tym bardziej, że maska przeznaczona jest do użytku raz w tygodniu, a nie do codziennego stosowania. 



Cena: 9,69 zł
Pojemność: 150 ml

Podsumowując, cieszę się, że dałam jej drugą szansę, bo dobrze sprawdziła się na moich bardzo kapryśnych i puszących się włosach :) Łatwo się rozczesują, dobrze wyglądają - są błyszczące i nawilżone, a do tego maska ma bardzo dobry skład. Jedynymi minusami, jakie widzę, to kiepska wydajność (muszę jej nałożyć więcej niż zwykle) i słabe dociążenie włosów. Poza tym wszystko ok :)

Jelid, chusteczki zmywające lakier z paznokci

$
0
0
Trzeba przyznać, że te chusteczki zmywające lakier z paznokci widać ostatnio wszędzie na blogach - firma postarała się o rozgłos, niedługo zaczną wyskakiwać z lodówki ;) Oczywiście żartuję, zapraszam Was do przeczytania, co myślę na ich temat :)


50 sztuk chusteczek znajduje się w kartonowym opakowaniu o biało-różowej szacie graficznej, a każda z nich zapakowana jest osobno w papierową saszetkę:






Dużym plusem jest to, że saszetka łatwo się rozrywa - nie trzeba mieć w tym celu nożyczek, więc sprawdzi się w różnych nieprzewidzianych sytuacjach ;) 


Chusteczka jest niewielka - złożona ma wymiary około 3 cm x 3 cm, po rozłożeniu około 6 cm x 6 cm. Przypomina mi trochę nawilżane chusteczki dla dzieci, nie rwie się ani trochę. Jest dobrze nasączona - po prostu optymalnie, ani nie jest za sucha, ani nic z niej nie kapie. Producent wspomina, że pozostawia miły zapach, hm.... Czy on rzeczywiście jest taki miły? :) Zmywacz jak zmywacz, w sumie to ani nie śmierdzi, ani nie pachnie, ale tego typu kwestie są dla mnie drugorzędne. Podczas zmywania nie potrafię określić zapachu (taki... zmywaczowy ;)), ale ten, który zostaje na skórze po zmyciu, określiłabym jako dość sztuczny różany. Jeżeli chodzi o skuteczność - pozytywnie mnie zaskoczyły. Bezbłędnie radzą sobie z czerwonym/bordowym lakierem. Podoba mi się to, że nie rozmazują go dookoła paznokci, co czasem zdarza mi się przy zwykłym duecie zmywacz + wacik. Paznokcie i ich okolice po użyciu są po prostu czyste :) Nie miałam okazji testować chusteczek na lakierach z drobinkami, gdyż obecnie takich nie używam, ale czytałam, że w tej kwestii radzą sobie niestety gorzej. Producent zapewnia, że jedna chusteczka wystarczy na 10 paznokci - z tym się zdecydowanie nie zgadzam. Jedna chusteczka pozwala na komfortowe zmycie 5 paznokci, potem już nie nadaje się do użytku ;) Przy sporadycznym używaniu nie zauważyłam, żeby chusteczki wysuszały lub szkodziły paznokciom oraz skórkom, ale moje malowanie paznokci jest na tyle nieregularne, że jestem kiepskim wyznacznikiem w tej kwestii.

Przyznam szczerze, że nie zdecydowałabym się na takie rozwiązanie na co dzień, bo wychodzi za drogo. Niemniej jednak jest to świetne rozwiązanie na wyjazd lub po prostu do torebki"na wszelki wypadek" - chusteczki zajmują niewiele miejsca i saszetka łatwo się rozrywa bez konieczności użycia nożyczek. 

Jeżeli chodzi o dostępność, jest bardzo dobra! Najkorzystniejszą opcją wydaje mi się ich zakup w aptekach sieci Dbam o Zdrowie, z których bardzo często korzystam (plusem takiego rozwiązania jest to, że można zamówić przez Internet i odebrać osobiście we wskazanej aptece, płacąc przy odbiorze) - 50 sztuk kosztuje tam 20,44 zł w cenie regularnej (klik). Można też zamówić na stronie producenta (klik), ale jest drożej (24,99 zł) i do tego dochodzą koszty przesyłki.

Skład: Isopropyl Alcohol, Isopropyl Myristate, Coco Oil, Propanediol, Acetyl Cellulose, Witamina E, Zapachy

Podsumowując, myślę że takie chusteczki to bardzo dobre rozwiązanie na wyjazd lub do torebki na wszelki wypadek, bo do codziennego użytku wychodzą za drogo. Dobrze radzą sobie z bezdrobinkowymi lakierami (nawet ciemnymi), chociaż z drobinkowymi podobno gorzej (nie miałam okazji się o tym przekonać). Jedna chusteczka wystarczy na 5 paznokci. Dostępność dobra, da się kupić stacjonarnie :)

Pudry KOBO w promocji -40%!! Swatch: bronzer (308 Sahara sand) i rozświetlacz (310 Moonlight) + porównanie do The Balm

$
0
0
Przyznam szczerze, że nie tak miał wyglądać dzisiejszy dzień i dzisiejszy wpis ;) Chciałam porobić zdjęcia nowości + coś z kolorówki, ale niespodziewanie pozmieniały mi się plany i nie załapałam się na światło dzienne :( Od kilku dni mam tyle na głowie, że nie mam czasu ani napisać nic dłuższego (a mam kilka pomysłów na notki), ani porobić zdjęć :( Mam kilka nowości, do których chciałabym się już dobrać, ale muszę jeszcze poczekać na zrobienie zdjęć (a paluszki świerzbią...) :D Zaczyna się u mnie licencjackie szaleństwo, egzaminy, a w dodatku dopiero miałam urodziny, więc musiałam ogarnąć mieszkanie na inspekcję rodzicielską ;)) A doczyszczenie niektórych poremontowych wpadek nie było takie proste ;) 

Dlatego przychodzę dziś do Was z lekką, szybką i przyjemną notką - wstawiam "na szybko"swatche oraz wstępne odczucia (miejcie to proszę na uwadze, mam je od zaledwie kilku dni!!) bronzera (brązera, jak kto woli) Kobo 308 Sahara sand oraz rozświetlacza 310 Moonlight. Zrobiłam też porównanie z The Balm ;) Być może ta notka przekona Was, czy warto zdecydować się na zakup, póki są jeszcze w promocji (jeszcze przez prawie tydzień, do 17 grudnia) za 11,99 zł (zamiast 19.99 zł!)

Przepraszam Was za różne światło na różnych zdjęciach, akurat tego dnia (poniedziałek) było pochmurno, ale czasem wynurzało się słońce - dlatego czasami zdjęcia są jaśniejsze i "cieplejsze", a czasem ciemniejsze i "chłodne" :(



Puder brązujący 308 Sahara sand:

Z całą pewnością muszę przyznać, że mnie zauroczył, ma świetny odcień - jasny i chłodny, zupełnie matowy, bardzo łatwo się nabiera na pędzel, jest drobniuteńko zmielony i ma dobrą pigmentację, Jego odcień jest na tyle jasny i bezpieczny, że ciężko z nim przesadzić i zrobić sobie krzywdę - malując się rano w świetle sztucznym (o 5:40 ciężko o dzienne :D) nie muszę się bać, że spojrzę na siebie kilka godzin później i się przestraszę. Będzie świetnie pasował dla bladolicych, ale u bardziej opalonych osób (lub po prostu o ciemniejszej karnacji) może się nie sprawdzić - może być za słabo widoczny. Jest duuużo subtelniejszy od The Balm Bahama mama, ale myślę, że bardzo się polubimy - na mojej bladej skórze wygląda bardzo dobrze i bez żadnej pomarańczy :)) Około 8 godzin wytrzymał w dobrym stanie (ale to tylko wstępne odczucie, pamiętajcie). 








Rozświetlacz 310 Moonlight:

Niestety nie miałam go jeszcze okazji nosić na policzkach, więc na temat trwałości nic powiedzieć nie mogę :( Wnioskuję tylko po swatchowaniu. Przy swatchowaniu palcem wydaje się bardzo intensywny, ale jak nabrałam go pędzlem i naniosłam na dłoń, to tworzy piękną, subtelną mgiełkę (zupełnie inny efekt niż przy Mary Lou!). Absolutnie żadnej dyskoteki, żadnego chamskiego brokatu, po prostu takie zdrowe rozświetlenie. Zastanawiałam się, czy ten odcień aby na pewno będzie mi pasował (na niektórych zdjęciach w necie wyglądał okropnie różowo) i zastanawiałam się nad 309 Golden Light (należę do "żółtków"), ale myślę, że nie popełniłam błędu - Moonlight jest jasny, bardzo neutralny i myślę że sprawdzi się u większości typów urody (ale i tak nadal mnie ciągnie do Golden Light...). Naprawdę zupełnie inaczej wygląda po nałożeniu pędzlem niż na swatchu - bardzo subtelnie i delikatnie! Jeżeli chodzi o konsystencję - jest dużo bardziej suchy niż Mary Lou (Mary jest bardziej kremowa, "wilgotna").








Razem:


Podsumowując, myślę, że to świetne produkty na co dzień (choć jestem jeszcze ciekawa rozświetlacza Golden Light, wydaje się być ciekawy), ich jakość jest bardzo dobra, są dużo subtelniejsze od The Balm (które są po prostu wspaniałe, ale wymagają wprawniejszej ręki), trudniej z nimi przesadzić. Cena, szczególnie teraz, w promocji, również jest zachęcająca. Cieszę się, że się skusiłam i myślę, że często będę sięgać szczególnie po bronzer, ale po rozświetlacz też :)

Skusicie się na promocję? A może już macie swój Kobo? :)

Znalazłam ideał :) Absolutnie genialny filtr do twarzy - Vichy Capital Soleil SPF50 matujący

$
0
0
Chyba każda osoba, która musi (lub po prostu chce, w trosce o swoją skórę) używać filtrów, spotyka na swojej drodze mnóstwo bubli, czasem ewentualnie trafi się coś "znośnego"... A tym razem trafiłam na absolutny ideał, który zagości u mnie na dłuuuugo :) Poznałam go dzięki Kindze (klik), od tamtej pory siedział gdzieś w mojej głowie, trochę zniechęcała mnie cena. W międzyczasie kupiłam Ziaję "matującą" (mhmmm, matującą tylko z nazwy), która okazała się absolutnym bublem (link do recenzji), potem używałam Bielendy, która była w porządku, ale nie bez wad, porównując do Vichy (link do recenzji). Tym razem post będzie pełen ochów i achów, ale uwierzcie mi, że nigdy nie sądziłam, że używanie tak wysokiego faktora może być... po prostu przyjemne ;) 

Jeżeli nadal myślicie (tak jak ja do niedawna), że SPF50 musi być gęsty, tłusty i bielący, to zapraszam do recenzji, a zapewniam, że obalę te mity dzięki Vichy!! :) Przy nim przekonałam się, że filtry da się lubić :)

Opakowanie niedawno przeszło metamorfozę i zmieniło szatę graficzną, obecnie kartonik wraz z wszelkimi niezbędnymi informacjami prezentuje się tak:










Zaś w środku znajduje się miękka tubka 50 ml, również w odnowionej szacie graficznej. Dozownik zwyczajny, z zatrzaskiem, bez udziwnień, sprawdza się bardzo dobrze.







W tym filtrze nawet zapach jest przyjemny ;) Słodkawy, uprzyjemnia aplikację, ale na szczęście nie trzyma się długo na twarzy, bo nie lubię jak mnie zapachy drażnią w ciągu dnia. Ma lekką konsytencję (jak na krem z filtrem, oczywiście) i łatwo się rozsmarowuje. Podczas rozsmarowywania trochę bieli, ale już po wklepaniu bielenie znika prawie całkowicie! Skóra jest naprawdę minimalnie jaśniejsza niż zwykle, co jest niemal niezauważalne. Specyficzną właściwością tego kremu jest to, że bardzo szybko zastyga na twarzy, więc trzeba się pospieszyć z aplikacją, żeby nie zostały białe smugi. Po sprawnym rozsmarowaniu i delikatnym wklepaniu nie ma po nim ani śladu, po prostu znika! :) Efekt jest naturalny, nie jest to mat typowy dla przypudrowanej twarzy, skóra wygląda po prostu zwyczajnie, jak zawsze bez makijażu. Naprawdę wielokrotnie zdarzyło mi się nałożyć na twarz TYLKO Vichy i wyjść tak do ludzi (bez żadnego przypudrowania, nałożenia podkładu itd.) i to jest jedyny filtr, z którym byłabym w stanie tak zrobić. Co jest jeszcze bardzo ważne, po zastygnięciu i odczekaniu chwilkę, twarz robi się w 100% sucha (nie wysuszona :P), bez absolutnie żadnej tłustości charakterystycznej dla innych kremów z filtrem. Na początku siedziałam i dosłownie dotykałam się po twarzy z wrażenia - nałożyłam filtr SPF50, a skóra sucha? Mało który krem na dzień sprawuje się równie dobrze! Nakładanie makijażu na Vichy zupełnie niczym się nie różni od nakładania go na gołą, oczyszczoną skórę twarzy, no po prostu bajka... Przy Bielendzie musiałam przypudrować twarz przed aplikacją podkładu (i po), żeby nie pływał, tutaj absolutnie nic takiego nie jest konieczne! Podkład, zarówno zwykły, jak i mineralny, trzyma się na nim świetnie, nawet cały dzień, czas ten nie jest ani trochę skrócony przez krem, tak jak to czasem bywa. Używam go od miesiąca (od początku listopada) i nie odnotowałam zapchania, raczej norma jak zawsze. W związku z tym jego charakterystycznym "wysychaniem" warto przed aplikacją wytrzeć dozownik - jeżeli zostaną jakieś resztki kremu, zaschną i zrobią się farfocle, które przy kolejnej aplikacji wędrują sobie po twarzy i trzeba je ściągać ;)

Cena może się wydawać wysoka - ja swój krem kupowałam za 44,49 zł w Aptece Gemini (obecnie nie jest dostępny, jest tylko SPF30), w sumie to dlatego, że na doz.pl jest od długiego czasu niedostępny (na doz kosztuje 54,95 zł). Mimo to, uważam że jest wart każdej złotówki! Po co wydawać kilka razy po 20 zł na filtry, które okazują się bublami i leżą nieużywane na półce, skoro można kupić raz a porządnie coś, co jest po prostu idealne! Na Ceneo (klik) można znaleźć Vichy od 39,90 zł (+ przesyłka)

Uwaga! Istnieje jeszcze wersja "aksamitna" (Capital Soleil Velvety Cream) - mam jego próbkę i sprawuje się zupełnie inaczej, nie wysycha do matu tak jak wersja, którą opisuję, więc miejcie to na uwadze podczas zamawiania/sprawdzania! Co prawda wersja aksamitna nie jest zła, ale nie kupiłabym jej, bo pozostawia na twarzy wyczuwalną warstwę, podczas gdy opisywana tu wersja matująca (Mattifying Face Fluid Dry Touch) wchłania się do sucha.

Cena: ok. 40-55 zł
Pojemność: 50 ml

Podsumowując, nigdy nie sądziłam, że używanie kremu z filtrem, w dodatku z tak wysokim faktorem, może być przyjemnością! Ma przyjemny zapach, a używanie go to czysta przyjemność - szybko wysycha na twarzy (pierwszy raz spotykam się z takim dziwnym efektem), więc należy się pospieszyć z aplikacją, żeby nie zostały smugi. Po zastygnięciu bielenie znika prawie całkowicie, a twarz jest zupełnie sucha, bez krzty tłustości, którą znam z innych kremów z filtrem :) Idealnie nadaje się pod makijaż - zarówno zwykły, jak i mineralny, a podkład na nim trzyma się dokładnie tyle, ile powinien, czas ten nie jest w żaden sposób skrócony. Nic na twarzy nie "pływa", świetnie nadaje się do samodzielnego użytku (nawet bez przypudrowania!!), ten filtr to po prostu ideał i nie zamierzam już szukać niczego innego :) Polecam w 100%

Pomadka Alterra jako odżywka do brwi - brak efektów

$
0
0
Wiele osób zachwyca się pomadką Alterra używaną jako odżywka do brwi - nietrudno się domyślić dlaczego - na pierwszym miejscu w składzie ma olej rycynowy, powszechnie stosowany do wzmacniania włosów i stymulacji cebulek (brwi, rzęs, a także włosów na głowie w mieszankach olejów - olej rycynowy jest gęsty i uciążliwy w samodzielnym stosowaniu, wiem coś o tym ;)). Niestety u mnie się nie sprawdziła :(




Pomadka ma specyficzny zapach (i posmak), który przeszkadzał mi na ustach, ale na brwiach nie ma to już żadnego znaczenia ;) Z całą pewnością mogę stwierdzić, że bardzo przyjemnie się jej używa na brwi - tak jak na usta, wysunąć sztyft, posmarować brwi i gotowe (wiedziałam, że przeznaczam pomadkę już TYLKO do brwi i nie posmaruję nią więcej ust, stąd takie rozwiązanie). Kilka sekund roboty, nie trzeba brudzić rąk, więc regularność stosowania jest baaaardzo łatwa w utrzymaniu. Wprowadzenie Alterry w mój codzienny, pielęgnacyjny rytuał tak naprawdę niewiele zmieniło - kilka sekund nie robi różnicy. Używałam jej od początku lipca, więc prawie pół roku! Niestety nawet po tak długim czasie efekty są tak bardzo mizerne, że aż zerowe. Dodam jeszcze, że przez te pół roku mogłabym policzyć na palcach jednej ręki, ile razy zdarzyło mi się zapomnieć o posmarowaniu brwi, więc regularności nie mogę nic zarzucić. A biorąc pod uwagę fakt, że często robiłam to 2 razy w ciągu dnia, efekty powinny być zadowalające. Ale nie są, same zobaczcie:


Po pół roku używania 1-2 razy dziennie spodziewałam się znacznie większego efektu... :/ Nie zauważyłam żadnego zagęszczenia (właśnie na tym bardzo mi zależało), wzmocnienia, ani przyciemnienia brwi. Na pewno widzicie, że przy zakończeniu brwi (jeszcze przed pieprzykiem) mam taką "lukę" i bardzo mi zależało na jej wypełnieniu, myślałam że olej rycynowy pobudzi moje cebulki do wzrostu, ale nic się w tym temacie nie wydarzyło. Po prostu - jak było, tak jest. Mogę jedynie stwierdzić, że przyjemnie mi się tej pomadki używało, to zaledwie kilka sekund roboty, więc codzienne smarowanie brwi nie wymagało ode mnie większej ilości czasu poświęconego w łazience. Koszt też bardzo niski, bo w tym celu zużyłam około 2 pomadki (jedną starą napoczętą + nową). Jedna kosztuje 5 zł w cenie regularnej.

Gdyby ktoś był zainteresowany opakowaniem i składem:




Niestety, ale ja nie będę kontynuować, bo szkoda się tak bez sensu smarować. Zużyję resztkę obecnej pomadki (zostało już naprawdę niewiele) i to by było na tyle. Szkoda, bo moje brwi są tak liche, że masakra ;) Nic się nie da z nich zrobić, a uwierzcie mi, że te ze zdjęcia są niewyregulowane od dawna :D Po prostu oprócz tego, co widać na zdjęciach, rośnie mi kilka włosków powyżej i kilka poniżej, taka moja natura... Liczyłam, że Alterra pomoże choć troszkę.

Na początku używałam jej również do rzęs (można to robić na różne sposoby - bezpośrednio ze sztyftu, trzymając pomadkę pod kątem, szczoteczką do wyczesywania brwi, palcem lub pędzelkiem), ale nie zachowałam regularności ze względu na częste uczucie "mgły" przed oczami - strasznie mnie to denerwowało i przerwałam, więc nie wypowiem się na temat skuteczności w tej kwestii

Szkoda, że się nie sprawdziła, ale nie będę Wam odradzać stosowania tej metody, bo wiem, że u wielu osób przyniosła świetne rezultaty ;) Używałyście, jesteście zadowolone z efektów?

Balsam do ciała Playboy Play it Sexy

$
0
0
Balsam ten wygrałam w rozdaniu u Justyny (Elaree - klik) i mam nadzieję, że nie pogniewa się na mnie za nieprzychylną recenzję (przepraszam :*). Chyba mało kto lubi pisać o niewypałach, ale też trzeba... W roli głównej balsam Playboy Play it sexy ;)




Opakowanie jest urocze - utrzymane w ładnej szacie graficznej, z praktycznym dozownikiem zamykanym na zatrzask. Wyprofilowane, dzięki czemu bardzo dobrze leży w dłoni :) I niestety obawiam się, że zbliżam się do końca plusów..




Jeszcze jednym pozytywem jest to, że balsam ma lekką konsystencję, i przyjemnie się go rozsmarowuje - nie smuży podczas wcierania i szybko się wchłania. Dalej będzie już mniej pozytywnie. Działanie nie jest dobre - nałożony w standardowej ilości, tak jak zwykle to robię, po wchłonięciu sprawia, że nie czuję jakbym się czymkolwiek posmarowała... Jak było przed, tak jest po ;) Nałożony grubszą warstwą pozostawia złudnie otulającą (na szczęście nielepką i nietłustą) warstwę, która jest po prostu parafiną znajdującą się w składzie tuż po wodzie. Jeżeli posmaruję się na noc, to po przebudzeniu w ogóle nie czuję, że wieczorem posmarowałam się balsamem - nawilżenie jest po prostu zerowe... :( 24h hydrating? Niestety tylko na opakowaniu... Jeżeli chodzi o zapach - to już będzie kwestia indywidualna, ale muszę wspomnieć, że zupełnie inaczej postrzegam zapach w opakowaniu (przyjemniej), a zupełnie inaczej na skórze :(. Pachnie waniliowo, ale niestety w kontakcie ze skórą mocno sztucznie i ciężko, w dodatku zapach jest tak bardzo intensywny, że nie jestem w stanie się nim posmarować tuż przed snem - muszę odczekać trochę, aż zwietrzeje, bo nie da się zasnąć. Ogólnie bardzo lubię takie zapachy - słodkie, waniliowe, otulające... Ale ten nie przypadł mi do gustu, na ciele pachnie po prostu sztucznie :( 



Skład fatalny...


Cena: ok. 15 zł
Pojemność: 250 ml

Podsumowując, to tylko pachnący (dla mnie wątpliwie) gadżet, który totalnie nie nawilża. Baaardzo się rozczarowałam, bo taki balsam mógłby być dobrym pomysłem na prezent dla kogoś, ale myślę, że jednak nie warto - jeżeli spakowałyście komuś pod choinkę, może jednak zastąpcie go czymś innym :) Zapach jest kwestią gustu, ale ten jest bardzo ciężki i sztuczny. Przy tym jego intensywność dosłownie utrudnia oddychanie :D Nawilżenie zerowe, jak posmaruję się wieczorem, to rano zero efektu, oprócz tego niestety fatalny skład. Playboy się nie popisał ;) Mam ich jeden flakonik (Play it spicy) i bardzo go lubię, na pewno będę kupować dalej, ale na balsam bym się nie zdecydowała. 

Tusz do rzęs Lovely Pump Up - świetny i tani :)

$
0
0
Tego tuszu chyba nie trzeba nikomu przedstawiać - widać go na wielu blogach już od dawna! Nie dziwię się, dlaczego ciągle pojawia się w postach typu "Ulubieńcy", "Nowości"... Mimo swojej zawrotnej ceny (8,99 zł) jest po prostu genialny :) Długo się wzbraniałam przed jego zakupem (w sumie nie wiem dlaczego?), ale w końcu się skusiłam i absolutnie nie żałuję, nawet mam już kolejny egzemplarz w zapasie :)



Tusz znajduje się w... koszmarnie brzydkim opakowaniu :P Wiem, że to kwestia względna, ale baaaardzo mi się nie podoba, jedyne co jest w nim ładne (moim zdaniem) to ozdobna czcionka :) Przyznam szczerze, że gdyby nie inne blogi, na pewno bym po niego nie sięgnęła - właśnie ze względu na bardzo nieaktrakcyjny wygląd ;) No ale to nie o to tutaj chodzi ;) Przede wszystkim opakowanie jest funkcjonalne - dobrze się domyka, a gumka odsysająca nadmiar tuszu sprawuje się bezbłędnie - ani razu nie odczuwałam konieczności wytarcia szczoteczki o brzegi. Co prawda góra zawsze jest brudna (będzie to widać na zdjęciu za chwilę), ale nie przeszkadza mi to aż tak bardzo. 





Szczoteczka? Genialna! Silikonowa, sztywna, lekko wygięta. Bardzo dobrze rozczesuje rzęsy, a osoby, które śledzą mojego bloga od dawna, pewnie wiedzą już, że na wiele szczoteczek w tej kwestii narzekam! Jest niewielkich rozmiarów, dzięki czemu dobrze dociera do każdej rzęsy i jest małe ryzyko ubrudzenia się ;) Producent obiecuje podkręcenie i wydłużenie - zgadzam się w zupełności, a od siebie dodam również, że tusz także pogrubia, także wszystko w jednym :) Świetnie można tą szczoteczką "wyciągnąć" rzęsy w górę, żeby je podkręcić i wydłużyć, a odpowiednia szerokość rozstawienia ząbków powoduje, że są rozdzielone i pogrubione - pokryte odpowiednią ilością tuszu. Ilość tuszu naniesiona przez szczoteczkę nie jest ani zbyt duża (więc nie trzeba się martwić o posklejanie i późniejszą konieczność wyczesywania), ani zbyt mała (więc nie trzeba nanosić pięciu warstw, żeby było cokolwiek widać, tak jak to czasem bywa). 


Jeżeli chodzi o konsystencję - jest w porządku, tak naprawdę mogłam się nim malować od samego początku, ale standardowo odczekałam tydzień, aż bardziej zgęstnieje. Swój egzemplarz otworzyłam dokładnie 27 września, czyli prawie 3 miesiące temu i muszę przyznać, że powoli kończy swój żywot - zrobił się już trochę za gęsty. Ale 3 miesiące żywotności to i tak nie jest zły wynik jak na tusz za 8,99 zł ;)) Nie osypuje się pod oczami (chyba że podczas wyczesywania), jest dosyć trwały - trzyma się od rana do wieczora w naprawdę dobrym stanie, nie znika z rzęs. Ale mam jedno małe "ale" - chodzi mi o jego podatność na rozmazywanie, a ta jest spora. Minimalna ilość wody - na przykład lekka jesienna mżawka, dosłownie jedna łza, albo trochę potu i tusz się rozmazuje... Teraz, w okresie zmiennej i mokrej pogody, to dość niebezpieczna cecha ;)

Przygotowałam dla Was sporo zdjęć z dni, w których miałam na rzęsach tusz Lovely - każde zdjęcie pochodzi z innego dnia, chyba są ze sobą połączone:











Cena: 8,99 zł
Pojemność: 8 ml

Podsumowując, muszę przyznać, że ten tusz spisał się u mnie zaskakująco dobrze - moje rzęsy są niesforne i ciężko je okiełznać, a Lovely bardzo dobrze sobie z nimi radzi. Niejednokrotnie słyszałam komplementy na temat rzęs, gdy miałam go na sobie :) Szczoteczka jest idealna - silikonowa, nanosi odpowiednią ilość tuszu, nie trzeba wycierać o brzegi, jest mała, więc dociera do każdej rzęsy, bardzo dobrze rozdziela, pogrubia, podkręca i wydłuża, jak dla mnie robi po prostu wszystko! Żywotność tuszu to około 3 miesiące, potem sprawuje się coraz gorzej. Nie osypuje się (tylko podczas wyczesywania może się ukruszyć) i wytrzymuje na rzęsach cały dzień. Jedyne, co mogę mu zarzucić, to wysoką podatność na rozmazywanie - trochę wilgoci i klapa :(

Polecam serdecznie, to tusz naprawdę godny wypróbowania!

Alantan dermoline - lekki krem (alantoina i 5% d-panthenolu)

$
0
0
Ten krem kupiłam z myślą o łagodzeniu podrażnień przy kwasach, ale myślę, że sprawdzi się u wielu osób z problemami skórnymi. Jak się sprawdził? Zapraszam do recenzji :)


Krem znajduje się w kartoniku z wszystkimi niezbędnymi informacjami (można powiększyć):





A kiedy zajrzymy do środka, znajdziemy estetyczną, miękką i plastikową tubę, którą można postawić na zakrętce ;) Szkoda, że to nie zatrzask, ale lepiej tubka niż słoik. Łatwo wydobyć krem ze środka i jest to higieniczne rozwiązanie. 





Krem ma przyjemny, nienachalny zapach. Typowo kremowy, nieuciążliwy dla nosa, tak w sumie to ledwie wyczuwalny ;) Ma lekką konsystencję - jeżeli przypominacie sobie teraz maści Alantan (lub Alantan Plus) w metalowej tubie - to coś zupełnie innego, po prostu lekki, choć zarazem treściwy krem ;) Łatwo się rozsmarowuje, szybko wchłania, a co najważniejsze - nie pozostawia tłustej warstwy na skórze! Z przyjemnością używam kremu na noc, nie martwiąc się o to, że większość wyląduje na poduszce (no i przynajmniej TŻ nie stęka, że znowu jestem jakaś tłusta na twarzy...). Skóra po aplikacji wygląda całkowicie naturalnie - nie świeci się, ale też nie jest typowo matowa. Bez problemu można się posmarować i wyjść do ludzi. Myślę, że nada się pod makijaż, ale nie próbowałam - rano używam tylko filtra Vichy (link do recenzji), zaś Alantan na noc. 


Jestem bardzo zadowolona z działania tego kremu - oprócz tego, że miło się go używa dzięki przyjemnej konsystencji, to jeszcze robi to, co do niego należy. Nawilża skórę, koi i bardzo dobrze radzi sobie z podrażnieniami - zaczerwienienia i przesuszenia potraktowane kremem na noc, już rano są wyraźnie złagodzone. Używam go od prawie początku listopada i nie zauważyłam pogorszenia stanu cery. Czasami używam go naprzemiennie z Avene Cicalfate i Babydream Extrasensitive, ale po Alantan sięgam chętniej ze względu na jego lekkość ;) Myślę, że naprawdę warto go mieć na wszelki wypadek, szczególnie biorąc pod uwagę cenę - ja zapłaciłam za niego 6 zł z groszami ;) Myślę, że sprawdzi się zarówno u dorosłych, jak i u dzieci :) 

Cena: ok. 6-8 zł
Pojemność: 50 g
Dostępność: apteki

Podsumowując, jestem pozytywnie zaskoczona działaniem tego kremu. Kilkakrotnie czytałam o nim niepochlebne opinie, ale u mnie sprawdził się bardzo dobrze. Jest tani, ma przyjemną, lekką konsystencję, dobrze łagodzi podrażnienia, nawilża i radzi sobie z przesuszeniami. Zawiera alantoinę i d-panthenol, więc łagodzi i przyspiesza regenerację naskórka. Stał się dla mnie "must have" w łazience, warto go mieć na wszelki wypadek :) Dobrze działa, przyjemnie się go używa, jest tani i łatwo dostępny, czego chcieć więcej?

Poświąteczne rozdanie - wygraj paletkę Makeup Revolution Iconic 3 :) 27.12.14 - 27.01.15

$
0
0
Witajcie po Świętach! :)

Mam nadzieję, że świąteczny czas minął Wam spokojnie i w miłej, rodzinnej atmosferze. Przyznam szczerze, że chciałam zabawić się w Mikołaja i zorganizować rozdanie w Wigilię, ale przedświąteczny chaos nie pozwolił mi znaleźć wolnej chwili na napisanie posta ;) Więc w tym roku Mikołaj jest spóźnialską gapą i ma dla Was jeszcze jeden prezent - paletkę Makeup Revolution Iconic 3.

Do ostatniego zamówienia internetowego (które niestety dotarło niekompletne, ale na szczęście drogeria bez marudzenia obiecała uzupełnić brak...) dorzuciłam jedną paletkę dla Was. Ja już swoją mam, mogłyście ją zobaczyć w nowościach października (klik), jestem z niej bardzo zadowolona i mam nadzieję, że też będziecie :)

To moje pierwsze rozdanie, więc mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze :D


Aby wziąć udział w rozdaniu należy:
  • Być publicznym obserwatorem bloga (1 los) - warunek konieczny

Dodatkowo można:
  • Umieścić baner (z przekierowaniem do rozdania) w swoim pasku bocznym (1 los)
  • Napisać o rozdaniu na swoim blogu (1 los)
Baner na pasek boczny:



Wzór zgłoszenia:

Obserwuję publicznie jako: ...
Adres e-mail: ...
Baner: tak (podaj link do bloga)/nie
Notka: tak (podaj link do notki)/nie

Regulamin rozdania:
1. Organizatorem rozdania i sponsorem nagrody jestem ja - autorka bloga www.basia-blog.pl
2. Nagrodą jest paletka Makeup Revolution Iconic 3 - nowa, nieużywana, zaklejona taśmą :)
3. Rozdanie trwa od 27.12.2014r. do 27.01.2015r. do godziny 23:59 (zgłoszenia wysłane po tym czasie nie będą brane pod uwagę)
4. Zgłaszać się należy w komentarzach pod tym postem - zgłoszenie oznacza akceptację regulaminu
5. Zwycięzca zostanie wyłoniony na podstawie losowania
6. Wyniki ogłoszę w ciągu 7 dni od zakończenia rozdania. Wtedy też skontaktuję się ze zwycięzcą drogą e-mailową. Jeśli nie uzyskam odpowiedzi w ciągu 3 dni, powtórzę losowanie
7. Wysyłka nagrody tylko na terenie Polski
8. Rozdanie nie podlega przepisom z Ustawy z dnia 29 lipca 1992 roku o grach i zakładach wzajemnych (Dz.U. z 2004 roku Nr 4 poz. 27 z późniejszymi zmianami

Mam nadzieję, że paletka się Wam podoba i chętnie weźmiecie udział w rozdaniu :) Tak wyglądają cienie (poniższe zdjęcia zostały wykonane na mojej paletce, dla Was jest nieotwierana!) - znajdziemy tu róże, brązy, fiolet, odrobinę szarości i kolor kremowy. 3 maty, reszta to perły. Zdjęcia były robione w kiepskim świetle (bez bazy), ale w Internecie znajdziecie całe mnóstwo przykładowych swatchy wraz z makijażami. 




Życzę wszystkim powodzenia :)

Czym domyć podkład z pędzla?

$
0
0
Dotychczas nie miałam problemów z domywaniem podkładu z pędzli - po prostu myłam je szamponem do włosów (najczęściej Babydream lub po prostu jakimkolwiek, który akurat stał w łazience), czasami płynem Facelle i zawsze wszystko schodziło. Spotkało mnie to dopiero teraz - niedawno sprawiłam sobie prezent urodzinowo-świąteczny w postaci kilku pędzli Hakuro. Takie ładne, nowiutkie, czyściutkie... ;) Na święta zdradziłam minerały z podkładem Revlon Colorstay - jedynym podkładem płynnym, który uważam za rewelacyjny, więc czasem gości na mojej twarzy, kiedy oczekuję nieskazitelnego wyglądu od rana do wieczora ;) Niestety po tej "zdradzie" nowiutki, czyściutki pędzelek przestał już taki być. Za cholerę nie mogłam go domyć - fakt, był czysty pod względem higienicznym, ale nie pod względem estetycznym. Odbarwione włosie wygląda po prostu źle. Zdziwiło mnie to, bo używam CS od dawien dawna, prawie zawsze nakładałam go różnymi pędzlami, nigdy nie miałam problemu z ich umyciem, a tu psikus, nagle się odbarwiło i koniec. Może to kwestia rodzaju włosia? Do tej pory nie miałam żadnego pędzla do twarzy Hakuro. 

Próbowałam różnych metod:
  • jak zawsze umyłam szamponem, próbowałam: Garnier Fructis, Barwa żurawinowa (która przecież mocno oczyszcza!) - nic
  • umyłam mocno oczyszczającą pianką antybakteryjną z Flos Leku, która już niejednokrotnie uratowała moje pędzle - nic
  • moczyłam w płynie micelarnym, a potem dopiero myłam szamponem - nic
  • moczyłam w olejku, próbując rozpuścić podkład, a dopiero potem myłam szamponem - nic
  • umyłam mydłem w płynie Barwa Siarkowa Moc, które również mocno oczyszcza - nic!

Dodatkowym problemem stało się to, że pędzel był już odbarwiony od sześciu dni, więc mogło być już tylko gorzej... Planowałam jeszcze mycie płynem dwufazowym, a dopiero potem szamponem albo olejkiem hydrofilowym, ale zanim to zrobiłam, sięgnęłam po mydło w kostce Barwa Siarkowa Moc - eureka, wszyściuteńko zeszło od razu, a pędzel wygląda jak nowiutki :) Przy okazji udało mi się też domyć pędzel do różu H21 (który okazał się genialny, ale bielutkie włosie w kontakcie z różem przestaje takie być...) i dwa flat topy Annabelle Minerals (wysuwany i zwykły), które posiadały kilka plamek. Zeszło po prostu WSZYSTKO :) 

A to mój cudotwórca - brzydki, żółty, siarkowy śmierdziel:



Mydło nie pieni się zbyt mocno, więc łatwo je wypłukać z włosia. Raczej nie polecałabym do codziennego mycia pędzli, w tym celu lepiej używać czegoś delikatniejszego, ale okazało się skutecznym kołem ratunkowym do wywabienia podkładowych plam :) 

Jeżeli macie problem z doczyszczeniem pędzli - naprawdę polecam, może je jeszcze uratować :) Helen G. z bloga Karodos (klik) odpisała mi w komentarzu, że zwykłe szare mydło powinno sprawdzić się równie dobrze, więc miejcie to na uwadze, warto spróbować jeśli macie w domu :) Inna osoba w komentarzach pisała, że mydło Aleppo również dobrze sobie radzi, więc widocznie kostki tak mają :)

Flos Lek, Winter Care - ultraregenerujący balsam do ciała i krem zimowy do rąk i paznokci

$
0
0
Witajcie w Nowym Roku! Mam nadzieję, że miło spędziłyście Sylwestra :) Z zazdrością wpatrywałam się w Wasze przepiękne propozycje makijażu :) Mam nadzieję, że rok 2015 - zarówno u Was, jak i u mnie - będzie obfitował w regularne notki, same udane kosmetyczne nowości, oby jak najmniej bubli :)

O tym, że skóra zimą domaga się większej dawki pielęgnacji, wspominać chyba nie trzeba :) Co prawda moje ciało nie jest zbyt wymagające, ale skóra dłoni już tak - przesusza się (szczególnie przy kostkach), pęka, a większość kremów (z mocznikiem) strasznie mnie piecze. Jak sprawdziła się ta zimowa seria? Zapraszam do recenzji :)



Balsam znajduje się w plastikowym opakowaniu, na razie łatwo z niego wycisnąć balsam, ale podejrzewam, że gdy będę sięgać dna, nie będzie już to takie łatwe. Ma przyjemny, nienachalny, kremowy zapach. Konsystencja zdradliwa - po wyciśnięciu wydaje się być rzadki i lekki, ale już podczas rozsmarowywania czuć ogromną treściwość i wsmarowanie go w ciało wymaga więcej czasu niż zwykle ;) Na szczęście nie smuży przy wcieraniu. 


Skóra posmarowana wieczorem na początku wydaje się być super odżywiona, ale rano po przebudzenie efekt jest po prostu dobry. Nie odczuwam żadnego większego zachwytu nad miękkością skóry, tak jak to czasem bywało, ale też nie jest źle. Z suchymi miejscami typu kostki/łokcie/kolana sobie nie radzi. Ogólnie - dla mnie to po prostu dobry balsam, z którym trzeba się jednak natrudzić przy wcieraniu, a efekt jest poprawny. Raczej nic szczególnego i raczej nie zagości u mnie ponownie ;)

(kliknij, aby powiększyć)
Cena: około 14,99 zł/150 ml

Jeżeli chodzi o krem do rąk i paznokci - moje odczucia są duuużo bardziej pozytywne ;)



Krem znajduje się w dosyć sporej, miękkiej tubie. Na początku była zabezpieczona folią ochronną, co uwieczniłam na zdjęciu :) Żeby wycisnąć krem, trzeba użyć nieco siły, gdyż jest baaardzo gęsty ;)) Ma taki sam kremowy zapach, jak w przypadku balsamu do ciała. Jak już wspomniałam, jest bardzo gęsty. Należy mieć świadomość, że jest to krem zimowy, więc z całą pewnością do lekkich należeć nie będzie i tak jest również w tym przypadku. Niesamowicie treściwy i niestety tłusty. Na pewno nie można sobie po prostu posmarować dłoni i przystąpić do zwykłych, codziennych czynności, bo wszystko dookoła będzie obtłuszczone :P Ja go używam głównie na noc (dość hojnie), przed wyjściem z domu pod rękawiczki, czasami smaruję odrobinką kremu tylko wierzch dłoni i miejsca między kostkami (tak żeby opuszki były całkowicie suche, bez kremu) i w tym czasie korzystam z komputera ;)




Jak już wspomniałam, używam go głównie na noc lub pod rękawiczki przed wyjściem z domu i jestem szczerze zachwycona :) Już po jednym obfitym zastosowaniu przywraca suchą skórę do ładu, przesuszenia miękną, a dłonie są wygładzone i mięciutkie. Absolutnie nic nie piecze nawet na popękanej skórze (to moja zmora przy większości kremów do rąk :( ). Po przebudzeniu nawet moje kostki (przy palcach) są nawilżone i gładkie, bez efektu papieru ściernego, który zaraz popęka ;) Świetnie zabezpiecza skórę dłoni przed mrozem, więc to dla mnie punkt obowiązkowy przed wyjściem z domu. Sprawdził się w jeszcze jednej kwestii - genialnie zregenerował moje łokcie, z czym balsam do ciała nie poradził sobie wcale. Grubsza warstwa na noc i na drugi dzień od razu było dużo lepiej, a regularne smarowanie pozwoliło mi ten stan utrzymać :) Ogólnie z kremu do rąk jestem baaaaaaardzo zadowolona i myślę, że będzie dla mnie obowiązkowym punktem pięlęgnacji również przyszłej zimy :) Należy jednak mieć na uwadze jego gęstość, treściwość i tłustość - jeżeli tak jak ja jesteście w stanie przez to przebrnąć (na przykład na noc lub pod rękawiczki przed wyjściem na mróz), to będziecie zadowolone, jeżeli to dla Was cecha dyskwalifikująca, to jednak omijajcie :)


przepraszam za takie zdjęcie, ale nie dało się uchwycić całego składu na jednym - zawija się wokół tubki ;)
Cena: ok. 9 zł/100 ml

Podsumowując, jeżeli chodzi o balsam do ciała - jest poprawny. Nie zachwycił mnie zbyt szczególnie, ultra regeneracja to to na pewno nie jest ;) Ale nie jest też zły. Z kolei krem do rąk sprawdził się u mnie rewelacyjnie - zastosowany grubszą warstwą na noc rewelacyjnie zmiękcza skórę, wygładza, nawilża, przesuszenia znikają jak ręką odjął, świetnie chroni przed mrozem, poradził sobie nawet z moimi suchymi łokciami. Tłusty, ale bardzo skuteczny :)

Tusz Wibo Boom Boom - dla mnie bubel :(

$
0
0
Tusz ten kupiłam w listopadowej promocji wraz z cieniami Silk wear, więc za obie rzeczy zapłaciłam około 10 zł. Cienie również jakością nie powalają, jakoś ujdą w tłumie (ale za to mają piękny fiolet!), ten tusz jest dla mnie jednak jednym wielkim koszmarem :(


Znajduje się w brzydkim opakowaniu, ale to nie o to tutaj chodzi - Wibo generalnie wyglądem opakowań nigdy nie zaskakuje (a bynajmniej nie pozytywnie), a jednak ma dwa dobre tusze, które miło wspominam (różowy Extreme Lashes i zielony Growing Lashes). 



Szczoteczka jest wielka, po prostu ogromna, a jej największym problemem jest gumka odsysająca nadmiar tuszu, a właściwie to, że gdyby jej wcale nie było, to nic by się nie zmieniło. Szczoteczka po wyjęciu jest tak niesamowicie obklejona czarną mazią, jakby ją ktoś ją wsadził do wiadra z tuszem. Powoduje to, że trzeba ją za każdym razem wycierać o brzegi. Problem polega na tym, że tuszu jest TAK DUŻO, że to zajmuje strasznie dużo czasu i jeszcze tylko dodatkowo wnerwia! Przez to wycieranie o brzegi tusz mi się baaaaardzo szybko zaczął grudkować i tworzy na rzęsach po prostu tak tragiczny efekt, że wstyd wyjść z takimi rzęsami z domu. Raz zrobiłam tak, że nałożyłam jedną warstwę tuszu Lovely (link do recenzji - jeżeli jeszcze nie widziałyście, to zobaczcie sobie, absolutnie genialny tusz za 9 zł), bo akurat już mam go na zużyciu, rozdzieliłam sobie rzęsy i chciałam je tylko pogrubić za pomocą Wibo Boom Boom. Efekt - trzy sklejone, wielkie, oblepione rzęsiska i cały makijaż poszedł się bujać, delikatnie mówiąc (ostatnio chyba chodzę jakaś wnerwiona, bo już nie pierwszy raz powstrzymuję się od przeklinania na blogu :D). Tusz Wibo Boom Boom jest po prostu tragiczny - tak niesamowicie skleja rzęsy i jest tak niedopracowany, że brak słów. Szczoteczka nabiera tak koszmarnie dużą ilość tuszu, że wycieranie go o brzegi to mordęga. Sam jej kształt wydaje się być ogólnie w porządku (w sumie właśnie to mnie skusiło), więc gdyby nie to, może byłoby lepiej. W dodatku te grudki... brrr ;) Czy jest odporny na rozmazywanie, nie kruszy się i takie tam? Nie mam pojęcia, nigdy nie odważyłam się wyjść z tym ustrojstwem na oczach do ludzi. Ilekroć się pomalowałam, tyle razy musiałam go zmywać, chyba że siedziałam w domu. 




Cena: ok. 10 zł
Pojemność: 11g

Podsumowując, dla mnie ten tusz to porażka - jedna wielka sklejona gruda na rzęsach :( Nie polecam.

Zużycia grudnia

$
0
0
Dzisiaj miało być coś innego, ale przypomniałam sobie, że nic nie napisałam o zużyciach grudnia! Myślałam, że w tym miesiącu pójdzie mi słabo - bardzo mało miałam czasu dla siebie, ale nie wyszło tak źle.


1. Tonik wybielający przebarwienia Flos Lek White&Beauty(link do recenzji) - bardzo przyjemnie mi się go używało, ma dość dobry skład jak na tonik ogólnodostępny, ale nie było żadnego efektu pod kątem wybielenia przebarwień (w wakacje używałam go wraz z całą serią White&Beauty, teraz raczej sporadycznie), szkoda.

2. Antyperspirant Rexona Aloe Vera - jeszcze o nim nie pisałam, ale przyjdzie na niego pora. Właśnie zużywam drugie opakowanie, skuteczny i niedrogi

3. Zmywacz bezacetonowy Bielenda - zmywacz jak zmywacz, dobrze sobie radził z lakierami, trochę śmierdział. Niestety wysuszał skórki i to dość odczuwalnie (nawet przy sporadycznym używaniu!). Zdecydowanie wolę Isanę

4. Kapsułki Acnex - łykam je już od dawna, oczyszczają organizm i lekko zapobiegają powstawaniu nowych wyprysków. Oprócz tego zawierają wiele innych witamin, więc staram się wierzyć, że pomagają też na wiele innych rzeczy ;))) Ogólnie jestem zadowolona - tanie i mają bogaty skład

5.Żel pod prysznic Nivea Powerfruit Refresh - kupiony kiedyś w promocji za ok. 16 zł - wielka butla 500 ml, piękny zapach i nie wyrządzał mi szkody - nie wysuszał skóry, także polecam :) Jedyny minus jest taki, że przy tak ogromnej butli zapach znudził mi się już po zużyciu 1/3 ;)))

6. Peeling do stóp Barwa (link do recenzji) - przyzwoity, szału nie było, ale bublem też nie jest

7. Pomadka Alterra (link do recenzji) używana jako odżywka do brwi, niestety nie sprawdziła się w tej kwestii, możecie o tym poczytać TUTAJ

8. Płatki Lilibe - moje ulubione :) Tanie i mięciutkie

9. Żel do mycia twarzy Bielenda Aloes (link do recenzji) - bardzo go lubiłam, mimo że Bielenda ma szeroki przekrój produktów - od bardzo złych do bardzo dobrych, ten żel zalicza się do tych drugich. Bardzo łagodny, nie podrażniał wrażliwej skóry po kwasach, nie ściągał, nie wysuszał :) Po prostu przyjemnie mi się go używało i nawet sięgnęłabym po niego ponownie

10. Szampon Flos Lek Elastabion R - czytałam o nim bardzo pozytywną recenzję u Bogusi (klik), niestety zabrakło mi przy nim systematyczności, żeby zauważyć efekty, należy go trzymać na skórze głowy kilka minut, a właśnie tyle zajmuje cały mój prysznic razem wzięty wraz z umyciem włosów, odżywką, umyciem ciała, spłukaniem wszystkiego, a nawet wytarciem i ubraniem. Bezczynne stanie kilka minut pod zimnym prysznicem z przeciągami to nie dla mnie, a bezsensowne lanie wody tylko po to żeby było ciepło jest dla mnie karygodne :P Dlatego po prostu myłam nim włosy i od razu spłukiwałam - w tej kwestii sprawdził się bardzo dobrze.

11. Tusz Wibo Boom Boom (link do recenzji) - bubel, nie zużyłam go, ale ląduje w śmietniku

12. Antyperspirant Adidas (link do recenzji) - bubel jakich mało, zużyłam go do stóp :P

13. Balsam Tisane w sztyfcie - bardzo długo go męczyłam. O ile wersję w słoiczku uwielbiam, tak sztyft na pewno nie zagości u mnie ponownie. Działanie w porządku, ale jest tak piekielnie twardy, że używanie go to żadna przyjemność... Jedno wielkie szarpanie ust, a jak są spierzchnięte to już w ogóle...

14. Próbka Vichy Capital Soleil SPF50 wersja aksamitna - nie umywa się do wersji matującej, która jest moim ideałem (link do recenzji). Wersja aksamitna pozostawia wyczuwalną warstwę (która jest denerwująca i uniemożliwia bezproblemową aplikację makijażu), podczas gdy wersja matująca wchłania się do sucha

15 i 16. Kosmetyki samorobne z ZSK: tonik depigmentacyjny i eliksir wybielający przebarwienia i piegi. Już przy kręceniu okazało się, że zamówienie nie jest w 100% poprawne, napisałam maila do ZSK, ale mnie olali (i stracili w moich oczach) - no cóż. Używanie ich to była wątpliwa przyjemność ze względu na nieprzyjemne zapachy, składy baaaardzo dobre, ale na temat działania wypowiedzieć się nie mogę, bo moja obecna pielęgnacja jest zbyt wielokierunkowa, żeby wskazać jak zachował się ten konkretny duet. Myślę, że są jednak warte uwagi

17. Maska Alterra Granat i aloes (link do recenzji) - przyjemnie mi się jej używało, ale jest koszmarnie niewydajna dlatego nie wiem, czy zagości u mnie ponownie. Pewnie tak, ale raczej sporadycznie niż regularnie. 

18. Peeling morelowy Soraya (link do recenzji) - uwielbiam ten peeling do twarzy, ale ostatnio zużywanie szło mi słabo - do twarzy przerzuciłam się na enzymatyczne (z konieczności), a termin ważności leciał, więc zużyłam go do stóp :)

19. Peeling Bielenda Awokado - jeżeli chodzi o peelingi Bielendy, to dla mnie wszystkie są takie same, a różnią się tylko zapachem ;) Bardzo je lubię, dobrze ścierają i mają dużo drobinek cukrowych, jedyne co mi przeszkadza to parafina, która pozostawia nieprzyjemną warstwę na skórze. Ta wersja pachniała pięknie świeżo i słodko, ale niestety bardzo sztucznie. O właściwościach możecie przeczytać na przykładzie innej wersji TUTAJ

A jak Wam poszły zużycia w tym miesiącu? :)
Viewing all 617 articles
Browse latest View live