Quantcast
Channel: BASIA-BLOG.pl
Viewing all 617 articles
Browse latest View live

Joanna, seria Oleje Świata

$
0
0
Trend na olejowanie twarzy, ciała i włosów trwa ;) Firmy doskonale o tym wiedzą, więc na rynku pojawia się coraz więcej tego typu produktów (bardziej lub mniej naturalnych). Czy seria Oleje Świata od Joanny sprawdziła się u mnie? Zapraszam do recenzji :)

Zacznę przyjemniej, a więc od tego, co się u mnie sprawdziło - mowa o olejku do twarzy i ciała z olejem migdałowym:




Znajduje się w estetycznym opakowaniu z dzióbkiem, staram się wycierać go po każdej aplikacji, bo olejek mógłby spływać po butelce i ją obtłuścić. Buteleczka jest z dość miękkiego plastiku.


Olejek ma konsystencję oleistą, co przecież nie jest zaskakujące ;)) I przyjemny, choć słodki do bólu zapach. Czasem kojarzy mi się ze słodkimi ciasteczkami, czasem zaś z produktami do ciała zawierającymi masło kakaowe (głównie tymi do opalania). Ogólnie podoba mi się, lecz niestety bywa męczący.




Olejek wybrałam głównie ze względu na prostszy skład od innych z tej serii (możecie sobie porównać w necie, są zdjęcia i recenzje), ale także ze względu na olej migdałowy, który lubią moje włosy. Jeżeli chodzi o skład, trochę niepokoi mnie BHT, o którym ostatnio wyczytałam na blogu Italiany w czarnej liście składników kosmetycznych (link do notki). Po kolei mamy: olej słonecznikowy, olej ze słodkich migdałów, trójglicerydy (emolient tłusty), zapach, wit. E, BHT i barwnik. Olejek jest zdecydowanie tłusty i nie wchłania się tak szybko, jak inne mi znane gotowe mieszanki drogeryjne (Evree, Bielenda) - mega tłusta warstwa przez 20-30 minut na ciele murowana. Za to przynajmniej działanie to wynagradza, bo skóra ciała jest mięciutka i nawilżona na długo (nawet na drugi dzień nawilżenie jest w porządku), co jest odczuwalne nawet na łokciach i kolanach (jak już przebrniemy przez tłustość). Sprawdził się też na włosach - są bardziej nawilżone i błyszczące, choć do tego nie mam ostatnio systematyczności z żadnymi olejami (niestety), więc to wrażenia raczej doraźne. Do zabezpieczania końcówek się zupełnie nie nadaje, jest jednak zbyt tłusty - nawet kropelka dokładnie roztarta w dłoniach robi na włosach tłuste strąki, a olej się nie wchłania z czasem. Próbowałam nim też rozpuścić makijaż - poradził sobie bardzo dobrze (ale to chyba jak wszystkie oleje), ale niestety zmywanie przyjemne nie jest, w tej kategorii górują u mnie olejki myjące (dzięki zawartości emulgatora łatwo się spłukują samą wodą). Do twarzy nie używałam, bo obecnie stawiam na inne, swoje sprawdzone produkty.

Cena: ok. 8-10 zł za 100 ml

Teraz pora na moje małe rozczarowanie, czyli balsamy 3 w 1:



Jeżeli chodzi o szatę graficzną opakowania - myślę, że ktoś miał tutaj dobry pomysł, projekt ogólnie wydaje mi się udany, ale jego wykonanie woła o pomstę do nieba - wszelkie obrazki wieją taką pikselozą, po prostu ich jakość jest tak słaba, że widać każdy punkcik koloru - przez to są mocno niefotogeniczne ;) Balsamiki zabezpieczone są kartonikiem przed nieproszonymi gośćmi. 










Jak można zobaczyć, wersja oliwkowa i pomarańczowa mają bardzo podobny skład, zaś wersja kokosowa zdecydowanie odstaje od reszty. Tak samo jak w przypadku oleju, niepokoi mnie obecność BHT. Balsamy mają długą datę ważności, choć biorąc pod uwagę mało higieniczny sposób nakładania, wolałabym je zużyć szybciej niż wskazuje nadruk :))

Balsam pomarańczowy: lanolina, wazelina, masło shea, trójglicerydy, parafina, zapach, wosk pszczeli, olej ze słodkich migdałów, olejek eteryczny pomarańczowy, masło pomarańczowe, olej roślinny, wit. E, BHT, substancje zapachowe i barwnik

Balsam oliwkowy: lanolina, wazelina, masło shea, trójglicerydy, parafina, zapach, wosk pszczeli, oliwa z oliwek, niezmydlone frakcje olejowe z oliwy z oliwek, wyciąg z herbaty, wit. E, BHT, substancje zapachowe

Balsam kokosowy: masło shea, wazelina, wosk pszczeli, lanolina, olej kokosowy, zapach, wit. E, BHT








Balsamiki znajdują się w niewielkich, zakręcanych słoiczkach z plastiku. Grafika na wieczku jest ładna, ale jak już wspomniałam te piksele rażą w twarz (widać to na zbliżeniach), no i etykieta jest papierowa, więc pomysł bardzo dobry, tylko wykonanie leży i kwiczy... Jeżeli chodzi o zapach - najbardziej przypadła mi do gustu wersja oliwkowa (delikatny, nienachalny, kremowy zapach), potem wersja kokosowa (też delikatny, kokosowy zapach), najmniej wersja pomarańczowa (totalnie sztuczna fanta, bardzo intensywna w zapachu i smaku, bardzo mnie drażni). Jeżeli chodzi o konsystencję - balsamy są twarde, ale pod wpływem ciepła palca się rozpuszczają. Jak już przebrniemy przez twardą powłokę, to potem nabieranie idzie już znacznie łatwiej. Na początku próbowałam stosować na suche miejsca typu łokcie i kolana - balsamów jest w środku naprawdę sporo, w dodatku są wydajne więc mi nie szkoda (szczególnie wersji pomarańczowej, którą staram się trzymać z daleka od nosa i ust, tak mnie denerwuje). Niestety nie poradziły sobie z tym, choć producent to obiecuje - jest natłuszczenie, ale nie nawilżenie i odżywienie :( Grubsza warstwa na noc, a rano jak było - tak jest. Bardzo często smarowałam nimi usta - pozostawiają otulającą warstewkę z połyskiem jak po błyszczyku, ale niestety działanie mnie rozczarowało :( Dopóki usta są pokryte balsamem, jest fajnie - wydają się zmiękczone. Ale jak balsam z nich zniknie, to tak naprawdę nic się nie zmienia - smaruję, smaruję, a tu lipa, dalej są spierzchnięte i suche :/ Działanie jest jednak niewystarczające. Do innych miejsc (na przykład typu dłonie/stopy) te balsamiki są zbyt tłuste i lepkie, zmywają się też dosyć trudno. 

Cena: ok. 6 zł za 8 g

Podsumowując, ta seria zapowiadała się dla mnie baaaardzo obiecująco, bo jestem wielbicielką wszelkich olejków - w postaci samodzielnej, wszelkie mieszanki oraz jako dodatek w składzie (byle wysoko ;)). Niestety tylko olejek z olejem migdałowym sprawdził się u mnie na tyle, że mógłby zagościć u mnie ponownie - przyjemnie nawilża skórę ciała oraz włosy, ma nienajgorszy skład i jest niedrogi. Mogę się tylko przyczepić do ogromnej tłustości - naprawdę trzeba sporo poczekać na wchłonięcie. Latem by mi to bardzo przeszkadzało, zimą jestem w stanie to wytrzymać. Z kolei balsamiki, w których pokładałam ogromne nadzieje, zupełnie mnie rozczarowały. Natłuszczają skórę, ale nic więcej z tego nie wynika - suche usta dalej są suche po wchłonięciu balsamu, a suche łokcie nadal takie pozostają. Dla mnie to niestety za mało. Do innych miejsc też się nie nadają, bo są zbyt tłuste i lepkie, ciężko się zmywają. Producent obiecuje "Spróbuj, a nie będziesz chciała użyć już innego produktu" - niestety, ale nie mogę się z tym zgodzić...

Alterra, emulsja oczyszczająca Granat BIO

$
0
0
Jakiś czas temu ta emulsja wstrząsnęła blogosferą - można było o niej przeczytać na wielu blogach, oczywiście w samych superlatywach ;) Przyznam szczerze, że temu nie ulegałam, aż do momentu, w którym mój żel do mycia twarzy sięgał dna (Bielenda Aloes, bardzo go lubiłam) i potrzebowałam czegoś innego, równie łagodnego. Pomyślałam sobie - czemu by nie spróbować Alterry? Wylądowała na mojej liście zakupów i już drugiego dnia była moja ;) Akurat fartem była też w promocji, więc miałam szczęście, że udało mi się ją dorwać (podobno ciągle są po niej puste półki, choć tutaj w Gdyni nie cieszy się aż takim zainteresowaniem ;))



Emulsja znajduje się w bardzo estetycznym i funkcjonalnym opakowaniu - oprócz tego, że bardzo ładnie wygląda, to jeszcze sprawdza się bardzo dobrze. Miękka tuba stojąca na zatrzasku - trafiony pomysł ;)


Zapach jest przyjemny, charakterystyczny dla serii z granatem (pachnie dokładnie tak samo jak maska, którą niedawno zdenkowałam ;)), wiem że wiele osób się nim zachwyca, ale dla mnie jest po prostu przyjemny dla nosa. Bardzo intensywny - trochę to męczące, ale przynajmniej dobrze dobudza rano :P Emulsja ma postać rzadkiego kremu, przyznam szczerze że bardzo się tego obawiałam, przyzwyczaiłam się jednak do żelowej formuły w produktach myjących. Używam jej dwa razy dziennie na różne sposoby - czasem nakładam na suchą skórę twarzy, masuję suchymi dłońmi i dopiero potem spłukuję wodą, czasami nakładam na suchą skórę twarzy, ale masuję już mokrymi dłońmi, a czasami nabieram na mokre dłonie i myję twarz. Przyznam szczerze, że nie odczuwam żadnej szczególnej różnicy pomiędzy metodami aplikacji, więc robię to jak mi akurat wygodnie ;) Nie używam jej do demakijażu, ale czasami zmywam jego resztki po uprzednim rozpuszczeniu olejkiem hydrofilowym i emulsja dobrze sobie z tym radzi. Przez taką lejącą konsystencję łatwo przesadzić z nabieraną ilością, ale wystarczy naprawdę niewiele do umycia całej twarzy, więc na wydajność nie narzekam (chyba że przypadkiem ścisnę za mocno tubkę ;)) - używam Alterry od 1,5 miesiąca, ale w styczniu na pewno jej nie zdenkuję, więc powinna wystarczyć na ponad 2 miesiące :) 


Na szczęście okazało się, że nie taki diabeł straszny, jak w moich wyobrażeniach (taaak, wiem, nie tak to leciało ;)), a emulsja okazała się bardzo przyjemnym produktem do codziennego użytku. Przyznaję bez bicia, że potrzebowałam kilku aplikacji, żeby przyzwyczaić się do takiej formuły, no bo jak to - smarować twarz kremem (w dodatku składającym się głównie z wody, oleju sojowego, gliceryny, alkoholu, emulgatora, emolientów, różnorodnych olejów, a detergent jest dopiero na dziesiątym miejscu :P)  i to ma jakoś myć? Przyznam szczerze, że na początku traktowałam to z dużym dystansem, bo odczuwalny poziom oczyszczenia jest raczej niski, ale nic złego się na twarzy nie dzieje, no to chyba wszystko jest w porządku :) Po zmyciu skóra jest odczuwalnie gładka, miękka i nawilżona (szczególnie jak zostawię emulsję na minutkę na twarzy podczas mycia), efekt zupełnie niespotykany przy klasycznych produktach do mycia. Nie ma mowy o żadnym uczuciu ściągnięcia czy dyskomfortu. Nie piecze nawet na podrażnioną skórę - trochę się o to bałam, alkohol jest wysoko w składzie, gdyż pełni rolę naturalnego konserwantu. O wysuszeniu również nie ma mowy na dłuższą metę :) Emulsja jest polecana raczej dla skóry suchej, moja jest mieszana, więc trochę bałam się, co z tego wyniknie, ale nie dzieje się nic złego, nie wyskakuje mi więcej nieprzyjaciół niż zwykle, nie odnotowałam też nadprodukcji sebum, więc myślę, że nie trzeba się tym aż tak bardzo sugerować.





Cena: 8,49 zł
Pojemność: 125 ml

Podsumowując, to bardzo przyjemny produkt do codziennego mycia twarzy. Odczuwalny poziom oczyszczenia jest raczej niski, wielbicielki typowo oczyszczonej skóry mogą być tym zawiedzione. Mimo to, myślę że emulsja myje dobrze, a jej głównymi zaletami jest nawilżanie skóry twarzy - po umyciu skóra jest gładziutka i mięciutka (prawie jak po użyciu kremu), nie ma mowy o jakimkolwiek podrażnieniu, wysuszeniu czy ściągnięciu :) Mimo, że jest polecana do skóry suchej, nie wyrządziła żadnej szkody na mojej mieszanej. Wydajność w porządku, pod warunkiem że wyciskam z umiarem (a o przegięcie nie trudno ze względu na lejącą konsystencję i miękką tubkę). Ładnie pachnie i po prostu przyjemnie się jej używa :) Nie jest to dla mnie produkt ponadczasowy, ale bardzo ją polubiłam i na pewno kupię ponownie, szczególnie przy kwasach.

Subiektywny przegląd promocji kosmetycznych - co polecam, a co odradzam.

$
0
0
Przyznam szczerze, że coraz rozsądniej kupuję kosmetyczne graty :) Ostatnio przywiązuję większą wagę do tego, by lepiej zagospodarować moją bardzo niewielką przestrzeń (niestety obecnie moje dwa niewielkie regały z półkami służą jednocześnie za szafkę na buty, szafę na ubrania i miejsce przechowywania kosmetyków, więc ciężko mi się pomieścić), więc zamiast kupować kolejne kosmetyki, których mi przecież wcale nie brakuje (;)), zbieram obecnie na komodę ALEX z Ikei (KLIK), jej zaletą jest to, że zajmuje niewiele miejsca - jest wysoka, ale szerokość i głębokość są niewielkie, więc uda mi się ją upchnąć przy oknie ;). Przy okazji mam zamiar kupić śliczne świeczniki SKURAR do przechowywania pędzli (KLIK), obecnie część trzymam w organizerach biurowych, a część w szklankach :D. Na mojej chciejliście jest również Glambox, żeby zająć się w końcu walającymi się wszędzie pojedynczymi cieniami do powiek. Planuję też zakupić kilka półproduktów pod kątem rozjaśniania przebarwień - kończą się, ale to akurat jest potrzebne i bardzo ważne dla mnie. Zachcianek mam wieeeele, ale obecnie skutecznie trzymam się ścisłej listy powyżej :)

Nie zmienia to faktu, że nadal ślinię się do gazetek promocyjnych ;) To trochę jak wizyta alkoholika w monopolowym, ale może przydadzą się Wam informacje, co akurat jest w promocji i moje subiektywne odczucia co jest warte zakupu, a co lepiej omijać szerokim łukiem. 

LIDL - od 12 do 18 stycznia


Z Lidla zainteresował mnie tylko regał teleskopowy - nie mam gdzie trzymać kosmetyków pod prysznicem, ciągle muszę stawiać na podłodze, a wiercenie nie wchodzi w grę - tutaj wystarczy zaprzeć regał między regałem a podłogą za pomocą teleskopowej rury. Ciekawe, czy będzie jeszcze dostępny, bo gazetka obowiązuje już od kilku dni :/


BIEDRONKA - od 15 stycznia


W Biedronce zaciekawiła mnie suszarka UV do paznokci - gdyby nie to, że nie długo planuję rozpocząć "przygodę" z wszędzie zachwalanymi hybrydami (ciekawe jak to będzie...), przyjrzałabym się jej bliżej :) Długie schnięcie lakieru to moja zmora, ratuję się Seche Vite, ale czasem doprowadza mnie do szału ten glutek. Ciekawe, czy taka suszarka spełniłaby swoje zadanie? Z kolei elektryczna szczoteczka nie kusi mnie wcale - nie wierzę w cuda za 19,99 - być może niesłusznie? :P Jeżeli trafię na zestaw do szycia to kupię (ale to niekosmetyczne :D), bo moje obecne nici są tak słabe, że podczas naciągnięcia się po prostu rwą :/


NETTO - od 12 do 18 stycznia


Gdybym miała Netto obok siebie (w mieście rodzinnym mam blisko, tu niestety nie), poszłabym po żel pod prysznic Dove - 8,95 zł za 500 ml żelu pod prysznic to korzystna cena :) Wielokrotnie miałam żele Dove i zawsze byłam zadowolona. No ale nie będę ganiać taki kawał po zwykły żel pod prysznic :D


ROSSMANN - od 9 stycznia


W Rossmannie moją uwagę zwróciły żele pod prysznic Le Petit Marseillais (musiałam wejść w neta i zobaczyć nazwę bo nigdy nie pamiętam dokładnej pisowni :P) - jeszcze nie miałam, ale wiele osób zachwala i 9,99 zł za 400 ml to korzystna cena :) 


W promocji jest też mój ulubieniec - Ziaja Bloker za 4,99 zł :) Skutecznie chroni przed poceniem, ale na noc należy uważać na piżamkę, może ją zniszczyć - jedną już załatwiłam :( Robię sobie od niego przerwy i wracam w czasie, gdy potrzebuję większej ochrony, szczególnie latem. Zauważyłam też olejki Bielenda (link do recenzji), są w promocji za 12,99 zł. Właśnie zdenkowałam wersję arganową i o ile sam olejek spełnił moje oczekiwania, to jego zapach był dla mnie koszmarem (ciężki, kadzidlany), więc pod koniec używałam go hurtowo żeby tylko zużyć. Nie wiem, jak to jest w przypadku innych wersji.


Niedawno zamówiłam (przez Internet) róż Bourjois i wstępnie jestem z niego bardzo zadowolona. Niestety różnica cenowa jest spora - zapłaciłam niecałe 21 zł (przesyłki nie liczę bo miałam większe zamówienie), tutaj jest za 36,99 zł. Z całą pewnością (subiektywnie) odradzam Maybelline Better Skin (link do recenzji) - jeden z najgorszych podkładów jakie miałam, zbiera praktycznie same negatywne recenzje. Co ciekawe, oddałam go koleżance i jest z niego zadowolona, więc jednak co cera to opinia :) Tuszu Wibo Boom Boom też nie polecam (link do recenzji), u mnie okazał się bublem. Max Factor Lasting Performance to moim zdaniem świetny podkład, ale mają tak koszmarne odcienie, że niestety żaden mi nie pasuje - jedyny jasny jest różowy, tyle w temacie :) L'Oreal True Match lubiłam i recenzowałam TUTAJ


DROGERIE NATURA - od 8 do 21 stycznia


W Naturze korzystna wydała mi się promocja wkładów Kobo. Wiem, że Rimmel Stay Matte jest ulubieńcem wielu z Was, ale ja się na pewno nie skuszę. Ponownie odradzam Maybelline Better Skin, który pojawił się w promocji tównież tutaj :) Wiem, że wiele z Was lubi cienie Sensique, ale jeszcze ich nie miałam więc nie mogę się wypowiedzieć.


Tutaj znowu olejki Bielenda - 2 zł drożej niż w Rossmannie.


Antyperspirant Garnier Neo za 9,99 zł również zasługuje na uwagę. Recenzowałam TUTAJ - u mnie sprawdził się bardzo dobrze, choć mam świadomość, że zbiera skrajne opinie. 


HEBE - od 8 stycznia


W Hebe mamy mnóstwo wyprzedaży, powiem szczerze że dla mnie to najciekawsza gazetka ze wszystkich tu przedstawionych. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to L'Oreal Volume Million Lashes So Couture, czyli tusz, który się u mnie nie sprawdził (link do recenzji). O ile sama jego formuła jest świetna - nie kruszy się i nie rozmazuje, bardzo długo nadawał się do malowania (około pół roku) i nawet przyjemnie pachnie, to szczoteczka nie przypadła mi do gustu, zupełnie nie radziła sobie z rozdzieleniem moich rzęs. Czyli - tusz tak, szczoteczka nie. Carmex to dla mnie produkt skrajny - z jednej strony uwielbiam jego działanie, naprawdę błyskawicznie rozprawia się z suchymi ustami (wersja w sztyfcie i słoiczku, bo tubek nie lubię), ale jego użytkowanie nie jest dla mnie przyjemne. Nie znoszę tego pieczenia/mrowienia, a jego posmak i zapach są dla mnie po prostu obrzydliwe. 


Tutaj moją uwagę zwróciły powszechnie lubiane odżywki Garnier Ultra Doux - kiedyś miałam popularną wersję awokado, ale to było tak dawno, że już nawet nie pamiętam, jak się sprawdziła :) 


Niektórych może zainteresować peeling Ziaja liście manuka oraz krem do rąk Evree - żadnego z nich nie miałam, ale opinie, które dotychczas czytałam, były raczej pozytywne. Na uwagę zasługują antyperspiranty w sprayu Garnier i Rexona - właśnie mam Rexonę aloesową, już drugie opakowanie (tą z obrazka) i jestem zadowolona - skuteczna ochrona, nienachalny zapach, nie brudzi ubrań :)


Tutaj mamy już dwa produkty, o których wcześniej wspomniałam - bloker Ziaja (o złotówkę droższy niż w Rossmannie) oraz antyperspirant Garnier Neo 30% taniej czyli nie wiadomo za ile konkretnie :)



Jeżeli o mnie chodzi, to planuję sprawdzić ten regał teleskopowy z Lidla, zestaw do szycia z Biedronki, i jakiś żel pod prysznic bo obecny sięga dna (ale jeszcze nie wiem na który dokładnie się zdecyduję), większych zakupów nie planuję bo niczego więcej obecnie nie potrzebuję :) Ale znalazło się tu kilku moich ulubieńców, więc jeżeli akurat planujecie uzupełnić zapasy, to macie okazję przyjrzeć się im bliżej :)

Wpadło Wam coś w oko?

E-naturalne: maska algowa rewitalizująca i olejek z aloesem

$
0
0
Dosłownie pół godziny temu zdenkowałam swoje opakowanie maski algowej rewitalizującej z e-naturalne, więc pomyślałam sobie, że to dobra okazja by napisać o niej posta :) Używałam ją samodzielnie oraz z olejkiem z aloesem, więc o nim również co nieco napiszę :)



Maska algowa znajduje się w białym, plastikowym słoiczku zabezpieczonym na początku taką plombą:


Ma postać białego, dosyć kremowego (niepylącego podczas nabierania) i zbijającego się w grudki proszku z czarnymi drobinkami: 

 

Według opisu na stronie e-naturalne (KLIK) maskę należy rozrobić w proporcji 2:3 (2 części maski do 3 części wody mineralnej/źródlanej, oczywiście niegazowanej), zaś w filmiku jest podana proporcja 30g maski do 90 ml wody (oczywiście nie zużywamy na jeden raz całego słoiczka, tylko odpowiednio zmniejszamy :P). Przyznam szczerze, że wg proporcji 2:3 maska wychodziła mi troszkę za gęsta i ciężko było ją nałożyć na twarz, więc dodawałam wodę naprawdę "na oko" :) Za pierwszym razem zrobiłam zdecydowanie za mało maski, więc ciężko było mi ją nałożyć na twarz odpowiednio grubą warstwą - jest to konieczne, żeby zdjąć ją bezproblemowo. Jeżeli nałożymy maskę zbyt cienką warstwą, nie będzie można jej zdjąć w jednym kawałku - a o to przecież w hydroplastycznych maskach algowych peel off chodzi :)) Potrzebowałam więc jednej nieudanej aplikacji na początku, żeby nauczyć się jej obsługi - optymalną ilością (na samą twarz bez szyi) okazały się około 3-4 czubate łyżeczki maski, wodę zaś wlewałam do kieliszka (akurat mam jeden na potrzeby mieszanek kosmetycznych) i dodawałam do maski po trochu, mieszając i sprawdzając czy konsystencja jest już odpowiednia - tzn. na tyle gęsta, żeby nie spływała z twarzy, a na tyle rzadka, żeby dało się ją łatwo równomiernie rozprowadzić (to ważne).

Algi mają to do siebie, że ich zapach nie należy do przyjemnych - coś typu zgniłe wodorosty :) Na szczęście zapach tej konkretnej maski okazał się znacznie mniej uciążliwy i mniej intensywny niż np. spirulina (której naprawdę nie potrafię zdzierżyć bez olejków zapachowych!), więc już przy drugiej aplikacji się do niego przyzwyczaiłam i nie potrzebowałam żadnych zapachowych wspomagaczy :) 

Maskę należy ściągnąć po około 15-20 minutach w postaci takiego bardzo fajnego żelowego glutka :D Jeżeli jeszcze nie miałyście styczności z maskami algowymi, to ciężko będzie Wam to sobie wyobrazić, ale jest to efekt kompletnie inny niż np. w maskach drogeryjnych typu peel-off, gdzie ma się wrażenie zrywanej skóry jak po spaleniu na słońcu :P Tutaj to jest taki wilgotny, żelowy, przyjemny w dotyku glutek :D Na potrzeby tego posta stworzyłam nawet gifa, same zobaczcie:


Minusem takiej formuły maski (mam na myśli maski algowe jakiejkolwiek firmy) jest kiepska wydajność - trzeba jej sporo użyć, żeby po połączeniu z wodą móc nałożyć jednolitą, dość grubą warstwę na skórę twarzy. Opakowanie 30g wystarczy na około 5 aplikacji, to raczej niewiele.

Jeżeli chodzi o działanie - samodzielnie jest raczej takie sobie. Po zastosowaniu samej maski na oczyszczoną skórę twarzy, po ściągnięciu ukojenie jest delikatne, nawilżenie raczej niewielkie, a rozjaśnienia nie odnotowałam wcale - więc generalnie szału nie ma. Zupełnie inaczej ma się sprawa, jeżeli nałożę pod maskę ten olejek:



Nałożony pod maskę sprawia, że skóra jest genialnie nawilżona i ukojona, a podrażnienia i zaczerwienienia szybciej się goją :) Olejek zastosowany pod maską działa znacznie intensywniej niż samodzielnie (to pewnie dlatego, że pod maską kumuluje się ciepło, które ułatwia przenikanie do skóry), a i tak bardzo go polubiłam w codziennej pielęgncji twarzy!

Przede wszystkim przepięknie pachnie - cynamonem. Zapach jest taki "w sam raz" - nie jest tak intensywny, żeby drażnić i męczyć, ale jest wyczuwalny. Bardzo mi się to podoba takie optimum :) Ma specyficzną konsystencję - wydaje się być bardzo gęsty i treściwy (nie taki leciutki i rzadki), ale po nałożeniu na twarz zachowuje się... bardziej jak krem niż olejek :D Jeden z najlżejszych olejków, jakie znam, przyznam szczerze, że chyba nawet lżejszy od Evree Essential Oils. Po kilku minutach (!) się wchłania i bez problemu mogłabym go użyć pod makijaż, ale używam na noc lub również na dzień, ale tylko w te dni, kiedy nie wychodzę z domu (w przeciwnym razie filtr SPF50). Absolutnie genialnie nawilża i łagodzi - za to polubiłam go najbardziej :) A do tego ogromna przyjemność ze stosowania (praktyczne opakowanie z pipetą, ładny zapach, lekka konsystencja). Olejek jest gotowy i nie trzeba go samodzielnie mieszać :) Zawiera olej słonecznikowy, olej ze słodkich migdałów, ekstrakt z aloesu, witaminę E i tzw. "Shea Light" czyli emolient - ester opracowany z wykorzystaniem masła shea




A tak wygląda moja twarz od razu po posmarowaniu olejkiem - jak widać on naprawdę nie jest tłusty, skóra jest lekko rozświetlona, ale nie wygląda jakbym się posmarowała "Kujawskim" :))


Cena maski algowej: 10,30 zł/30g TUTAJ
Cena olejku z aloesem: 17,90 zł/10g TUTAJ

Skład maski: Solum Diatomeae (Diatomaceous Earth/Terrede Diatomées) - Algin - Calcium Sulfate -Talc - Tetrasodium Pyrophosphate - Trisodium Phosphate - Sodium Ascorbate - Himanthalia Elongata Powder.

Skład olejku: Caprilic / Capric Triglyceride (emolient tłusty), Helianthus Annuus Seed Oil (olej słonecznikowy), Prunus Amygdalus Dulcis Oil (olej ze słodkich migdałów), Aloe Barbadensis Leaf Extract (ekstrakt z aloesu), Shea Butter Ethyl Esters (emolient z masła shea), dl-α-Tocopheryl Acetate (wit. E), citrus limonum oil (zapach)

Podsumowując, maska samodzielnie sprawdziła się u mnie raczej średnio - nawilżenie i ukojenie raczej niewielkie, a rozjaśnienia brak, ale w duecie z olejkiem z aloesem sprawa ma się zupełnie inaczej, skóra nabiera życia :) Olejek polubiłam na tyle, że stał się elementem mojej codziennej pielęgnacji - używam go na noc i świetnie nawilża skórę twarzy. Trafia do grona trójki moich ulubieńców, tuż obok oleju z pestek malin (klik) oraz Evree Essential Oils (klik) :)

Calcium Pantothenicum - bardzo pomógł na wypadanie włosów :)

$
0
0
Wypadające włosy to zmora wielu kobiet, często nasila się przy zmianie pór roku, choć to kwestia mocno indywidualna. Zauważyłam wzmożone wypadanie włosów jesienią - byłam przerażona, ile ich zostaje na szczotce :/ Nowy Jantar nie przynosił żadnych rezultatów, o czym pisałam TUTAJ, postanowiłam więc sięgnąć po inną formę pomocy - Calcium Pantothenicum, kwas pantotenowy, czyli witamina B5. Skrzyp i pokrzywę zawsze łykam i tak - bo jest już w Acnex (suplement dla skóry trądzikowej), ale nie zauważyłam żeby coś w tym temacie pomagały, więc trzeba było wyciągnąć inną broń ;)

Na początku się trochę bałam, bo w ostatnim czasie czytałam kilka postów na temat skutków niepożądanych przy zażywaniu tabletek CP, na przykład: TUTAJ, TUTAJ oraz TUTAJ, ale staram się podchodzić z dystansem do takich informacji, ponieważ skutki uboczne to są tak indywidualne kwestie, że dopóki się tego nie przetestuje na własnej skórze, to się człowiek nie przekona - to, że u kogoś one wystąpiły wcale nie znaczy, że u mnie też tak będzie. Zdecydowałam więc, że spróbuję, ale będę uważnie obserwować, co się będzie działo.


Tabletki zaczęłam przyjmować dokładnie 10 listopada, więc nieco ponad 2 miesiące temu. Zalecana dawka (cytuję z ulotki): "jedna lub dwie tabletki (100 do 200 mg) dwa do trzech razy na dobę, nie więcej niż 6 tabletek na dobę (600 mg)". Stwierdziłam, że na początek spróbuję 2 tabletki na dobę - po co się faszerować za mocno, a jeżeli pomoże to tak zostawię. I to była dobra decyzja - już po 2 tygodniach zauważyłam poprawę, a potem było tylko lepiej! Odnotowałam zdecydowanie mniejsze wypadanie włosów, co jest widoczne najbardziej wtedy, kiedy spędzam cały dzień w związanych włosach, a potem wieczorem je rozczesuję. Przed CP była tragedia - wielkie kłęby włosów w szczotce... Już po dwóch tygodniach ta liczba zmniejszyła się istotnie do około kilkunastu-kilkudziesięciu włosów na szczotce po całym dniu (tak na oko, bo przecież ich nie liczę :P), a potem jeszcze trochę wypada (ale niewiele) podczas mycia. Czyli zdecydowanie w granicach normy :)


Jeżeli chodzi o zwiększenie porostu włosów - nie zauważyłam wysypu baby hair ani żeby mój odrost był istotnie większy niż zwykle. Nie zauważyłam też żadnego wpływu na paznokcie (ani dobrego, ani złego - po prostu nic się nie zmieniło). Do najczęściej wymienianych skutków ubocznych dziewczyny na blogach zaliczały głównie senność i wysyp na twarzy - nie zauważyłam niczego takiego u siebie :) Moja obecna senność to raczej kwestia wahań pogody (bo gdy ciśnienie jest w normie, czuję się w 100% w porządku), a wysyp ominął mnie być może dlatego, że łykam ciągle ten Acnex, a bratek ma właściwości oczyszczające - może po prostu schodzi ze mnie wszystko na bieżąco ;)) 

Przyjmowanie tabletek nie jest w żaden sposób uciążliwe - są baaardzo malutkie, dużo dużo mniejsze od jednogroszówki i myślę, że nikt nie będzie miał problemów z ich połknięciem:


Koszt Calcium Pantothenicum również nie jest zabójczy dla portfela - stacjonarnie w aptekach płaciłam około 9-10 zł, a zamawiając z doz.pl 7,39 zł za 50 sztuk. Zatem miesięczny koszt kuracji (zakładając przyjmowanie 2 tabletek dziennie) mieści się w granicach dziesięciu złotych :) 

Dla zainteresowanych wstawiam ulotkę (wystarczy kliknąć, żeby powiększyć):


Podsumowując, nie żałuję, że podjęłam się tej kuracji. Skutki uboczne u mnie wcale nie wystąpiły, (i mam nadzieję, że tak pozostanie) zauważyłam za to zdecydowane zmniejszenie wypadania włosów. W temacie paznokci i szybszego porostu włosów nic się nie zmieniło. Na razie będę łykać dalej, mam tylko nadzieję, że po ich odstawieniu wypadanie nie wróci ze zdwojoną siłą :))

FanPage bloga - podejście drugie

$
0
0
Już długi czas temu założyłam FanPage tego bloga. Założeniem było informowanie o nowych postach, udzielanie się na innych stronach z profilu blogowego, a nie prywatnego - szczególnie dlatego, że z mojego otoczenia mało osób wie o prowadzeniu bloga ;) "Lubienie" i komentowanie niektórych miejsc mogłoby się wiązać z ujawnieniem tego. Niestety tamten FanPage umarł śmiercią naturalną - zabrakło mi systematyczności do ciągłego przelogowywania się na inne konto (założyłam go na osobnym adresie e-mail) i publikowania postów. Jeżeli nie mam czegoś "pod ręką" to o tym zapominam - to tyczy się nie tylko prowadzenia FanPage ;) Gdy zależy mi na systematycznym używaniu czegoś - musi stać na widoku. 

Niestety im więcej czasu upływa, tym bardziej doskwiera mi jego brak - chciałabym się gdzieś poudzielać z profilu blogowego, a takie ciągłe przelogowywanie się jest bardzo niewygodne. Ponieważ ostatnio mój profil prywatny został wyczyszczony z pewnych przyczyn, podpięłam pod niego FanPage mojego bloga - teraz nie muszę się przelogowywać i mam wszystko pod ręką, ciągle online :) 

W związku z tym - przywracam działalność FanPage, tym razem NAPRAWDĘ postaram się zadbać o jego rozwój i regularność w publikacjach, a Was zachęcam do polubienia, jeżeli macie na to ochotę :)

Likebox znajdziecie również w wersji mini pod obserwatorami ;)
Przepraszam za zamieszanie i pozdrawiam Was ciepło :)

Subiektywny przegląd promocji kosmetycznych - co polecam, a co odradzam (2)

$
0
0
Zapraszam Was na drugi przegląd promocji kosmetycznych :) Od dzisiaj obowiązują promocje w Naturze oraz Hebe, zaś już od trzech dni w Rossmannie, więc myślę, że warto o tym wspomnieć. Poprzedni wpis spotkał się z dużym entuzjazmem - osiągnął największą liczbę wyświetleń od długiego czasu, przebił nawet posta z rozdaniem! Mogę więc chyba wywnioskować, że się Wam spodobał i macie ochotę na jeszcze :D 

HEBE - od 22 stycznia do 4 lutego


W Hebe mamy ciekawą promocję na kolorówkę 2+1 za 1 grosz. Na początku pomyślałam, że zastanowię się nad cieniami Maybelline Color Tattoo, których zakup planuję od dawna, ale pewnie musiałabym pojechać z samego rana, by załapać się na niemacane egzemplarze w interesujących odcieniach - po południu pewnie nie będzie już czego szukać. Promocje obowiązują 2 dni i za każdym razem jest inna marka:


W promocji jest również podkład Rimmel Lasting Finish 25h, nie miałam go, ale czytałam kilka pozytywnych recenzji na jego temat, więc prawdopodobnie jest wart uwagi. Być może kogoś zainteresuje też promocja na wybrane rodzaje szamponów Garnier Ultra Doux (8,39 zł/400 ml)


Podkład L'Oreal True Match bardzo lubiłam i recenzowałam TUTAJ, a cena 37,49 zł nie jest aż tak odstraszająca, jak regularna 49,99 zł. O korektorze słyszałam wiele dobrego, więc prawdopodobnie również jest wart uwagi. Nawet miałam go na chciejliście, ale jakoś odpuściłam ze względu na inne wydatki. Wybrane rodzaje tuszów do rzęs Maybelline 30% taniej, ale akurat tego z obrazka (Mega Plush) zdecydowanie nie polecam!! Recenzowałam TUTAJ. Cena Max Factor False Lash Effect to zbrodnia w biały dzień, przez Internet da się go kupić za około 30 złotych...


Dalej moją uwagę przyciągnęły odżywki do włosów Garnier Ultra Doux za 6,29 zł. Szkoda, że promocja na Garniera (po prawej stronie) raczej nie obejmie płynu micelarnego - w gazetce jest napisane "płyn do demakijażu, wybrane rodzaje 125 ml"


W moje oczy od razu rzucił się krem BB od Garniera (promocja z kartą Hebe)- do dziś mną wzdryga na samą myśl o tym bublu... Recenzowałam TUTAJ i stanowczo odradzam. Za to bardzo lubiłam czerwony krem do rąk z tej samej firmy i jego z kolei mogę polecić.


Promocje z kartą Hebe: ucieszył mnie widok masełka do ust Nivea - postaram się coś o nim niedługo napisać. Bardzo przyjemne mazidło - mimo tego, że ma średni skład (ani dobry, ani zły), to działa bardzo dobrze, a oprócz tego przyjemnie się go używa - odpowiednia konsystencja, niezbyt lepka oraz przyjemny zapach. Niektórych pewnie ucieszy również obecność antyperspirantów Garnier za 8,99 zł (150 ml).


ROSSMANN - od 22 stycznia


Już na pierwszej stronie moją uwagę przyciągnęła promocja olejków Alterra - mają bogaty skład, są łatwo dostępne i niedrogie. Warto się im przyjrzeć :) Miałam wersję z granatem i awokado, jeszcze w starym opakowaniu i byłam zadowolona.


Szampony Green Pharmacy cieszą się raczej dobrymi opiniami, ciągle mam je w pamięci, ale na razie mam co zużywać. Kiedyś na pewno kupię ;) Teraz są w promocji za 5,39 zł, więc jeśli lubicie, to warto się zaopatrzyć

Tutaj antyperspiranty Garniera jeszcze taniej niż w Hebe - 6,99 zł (w Hebe 8,99 zł). Z całą pewnością ODRADZAM z Adidasa tego gagatka: link do recenzji, musiałam go zużyć do stóp, bo do niczego innego się nie nadaje :/ Okropny bubel. Produkty do pielęgnacji paznokci Sally Hansen 12,99 zł (zamiast 15,99 zł) również mogą zainteresować wiele osób. Piankę do golenia Isana miałam i lubiłam, jedyny minus jest taki, że jest niewydajna, ale za 3,49 zł chyba czepiać się nie można :)) Żel micelarny Under20 ciągle mam na "chciejliście" po bardzo pozytywnej recenzji Kosmetykoholiczki (klik), jak zużyję to, co mam, to kiedyś się zaopatrzę.

Jest też trochę promocji na kolorówkę, akurat się tak ciekawie złożyło, że wszystkie produkty obok siebie :D Tusz Max Factor 2000 Calorie bardzo lubiłam i recenzowałam TUTAJ, eyeliner w żelu Rimmela jest na mojej chciejliście, ale to innym razem. Podkład Maybelline Affinitone kiedyś lubiłam za lekkość i nie takie złe krycie, ale niestety trwałość nie jest jego mocną stroną, więc nie kupiłabym ponownie. Za to Better Skinodradzam absolutnie, recenzowałam TUTAJ. Obecność podkładu Rimmel Stay Matte pewnie ucieszy wiele osób, bo ma szerokie grono zwolenników. Jest też tusz Wonderfull, który niestety moim zdaniem daje zbyt delikatny efekt (nie miałam, ale widziałam mnóstwo recenzji), dlatego raczej bym się na niego nie skusiła. Piękne opakowanie, szczoteczka taka jak lubię, ale efekt zbyt naturalny.

Płyn do kąpieli Babydream baaaardzo lubiłam do wszystkiego, dla mnie to taki produkt uniwersalny, który można zabrać na wyjazd i zastąpić nim każde myjadło - do włosów, do twarzy, do ciała, do higieny intymnej... ;)) Wolę go jednak kupować w cenie regularnej, bo gdy jest w promocji, to półki zawsze są wyczyszczone... Babydream krem ochronny na wiatr i zimno to bardzo dobrze regenerujący tłuścioszek - lubiłam go, ale należy mieć świadomość jego ciężkiej konsystencji. Sprawdza się w trudnych przypadkach - regeneruje i nie podrażnia ;)


Zainteresował mnie również... parasol składany :D Tak, wiem że to niekosmetycznie (chociaż gdyby tak się uprzeć - parasol chroni nasz makijaż przed deszczem :D), ale lubię te małe parasolki z Ideenwelt. Nie są mistrzami trwałości, na wietrze lepiej je schować, ale zajmują mało miejsca i dzięki temu świetnie nadają się do torebki. Są też dość lekkie, więc noszenie na co dzień nie jest uciążliwe. No i cena 10 zł w promocji jest korzystna. 


DROGERIE NATURA - od 22 stycznia do 4 lutego


Na pierwszej stronie gazetki z Natury moją uwagę przykuł tusz Maybelline Rocket za 19,99 zł - raz go miałam, ma dosyć fajną szczoteczkę, ale niestety trafił mi się macany egzemplarz, gdyż był totalnie wyschnięty. Ale wiem, że sporo osób go sobie chwali. 


Na kolejnej stronie mnóstwo ciekawej kolorówki w promocji - baza Kobo, którą wiele osób zachwala, w promocji za 13,99 zł. Kobo Ideal Cover niestety odradzam - jak dla mnie to plastelina, a nie podkład. Nie sprawdził się u mnie nawet jako korektor, jest koszmarnie ciężki. Rimmel Lasting Finish również tutaj w promocji - o złotówkę droższy niż w Hebe :) L'Oreal True Match bardzo lubiłam i ponownie odsyłam TUTAJ, tyle że w Hebe jest tańszy o 5,50 zł (tam 37,49 zł, tutaj 42,99 zł). Cienie sypkie My Secret Star Dust cieszą się dużą popularnością, więc ich obecność w gazetce za 4,99 zł na pewno ucieszy niejedną osobę ;) Ja za sypańcami nie przepadam, więc się nie skuszę. Kulki Sensique (rozświetlające) mnie rozczarowały i całkiem niedawno wylądowały w koszu za tandetny efekt brokatu na twarzy, który pokazywałam TUTAJ. Maybelline Mega Plush ponownie odradzam, recenzowałam TUTAJ. Tusz Rimmel Wonderfull taniej niż w Rossmannie (o 3 złote), co mnie zaskoczyło, zazwyczaj Natura ma drożej :D Tusz L'Oreal So Couture się u mnie nie sprawdził, pokazywałam go TUTAJ - konsystencja w porządku, tusz jest dobrej jakości, ale szczoteczka nie radziła sobie z moimi rzęsami, zaś Noir Excess polecam gorąco - zobaczycie go TUTAJ.


Na kolejnej stronie moją uwagę przyciągnął olejek Evree do twarzy - wersja Essential Oils baaaardzo przypadła mi do gustu, o czym możecie przeczytać TUTAJ, na pewno skuszę się kiedyś na pozostałe wersje, a szczególnie Magic Rose :)



Tutaj ponownie promocja na czerwone kremy do rąk Garnier - o złotówkę taniej niż w Hebe


Na uwagę zasługuje również seria Termoochrona od Marion - miałam spray i dobrze zabezpieczał przed niekorzystnym działaniem suszarki. Jednak ze względu na to, że suszę włosy jakieś 3-4 razy w roku, musiałam go zużyć jak zwykłą odżywkę w sprayu - sprawdził się równie dobrze :D Olejki Marion również zbierają pozytywne opinie w kwestii zabezpieczania końcówek włosów, więc ich promocja pewnie ucieszy wiele osób.


Z ostatniej strony korzystna wydała mi się promocja na farbę do włosów Color Mask za 19,99 zł + spray Gliss Kur Ultimate Color 200 ml gratis :) Farbę recenzowałam TUTAJ, była w porządku. Gdybym miała krótsze włosy, zastanowiłabym się nad jej zakupem, ale biorąc pod uwagę fakt, że 2 opakowania (tyle potrzebuję) kosztują 40 zł, to jednak odpuszczę. Zdecydowanie wolę farby Joanna, które kosztują w granicach 10 zł za opakowanie :)



NETTO - od 22 do 25 stycznia


W Netto znalazło się kilka rzeczy związanych z przechowywaniem, może się to komuś przyda:


Są też niewielkie regały z koszami, w sam raz do łazienki:


Wpadło Wam coś w oko? :))

Ja nadal zbieram na komodę ALEX, o której pisałam w poprzednim poście promocyjnym, więc portfel odpoczywa :P 
Następny przegląd pewnie w okolicach 5 lutego :))

Wady i zalety produktów mineralnych (podkłady, korektory, róże)

$
0
0
Z minerałami mam styczność już od wakacji 2012, ale przyznaję szczerze - totalnie nie wiedziałam, jak się do nich porządnie "dobrać", po kilku nieudanych próbach poszły w odstawkę (używanie zwykłych, drogeryjnych podkładów jest jednak znacznie łatwiejsze ;)), a do łask wróciły dopiero 1,5 roku później, na przełomie 2013/2014. Obecnie są nieodłącznym elementem codziennego makijażu, więc mogę o nich co nieco napisać ;)


Moje rozważania powstały na podstawie trzech podkładów mineralnych - Annabelle Minerals we wszystkich trzech formułach, Amilie (dzięki Zoili z bloga Czasami kosmetycznie, która tego podkładu nie polubiła - klik), oraz własnorobnego podkładu mineralnego z Kolorówki. Od niedawna mam też styczność z Era minerals dzięki odsypce od Patrycji z bloga Skleping mode: ON (dziękuję :)) Być może moje odczucia zmienią się, gdy przetestuję więcej formuł różnych firm - podkład podkładowi nierówny :) Mam też róże mineralne AM w prawie wszystkich odcieniach (prócz Coral) oraz ich wszystkie korektory (Light, Medium, Dark). 



Zalety:
  • przede wszystkim - podkłady mineralne (te prawdziwie mineralne, a nie minerałopodobne z drogerii, które obok minerałów nigdy nie stały) mają genialny, naturalny skład, który nie tylko nie powinien szkodzić skórze, ale świetnie nadaje się dla skóry trądzikowej -  tlenek cynku łagodzi podrażnienia, przyspiesza gojenie, pomaga skórze trądzikowej, wraz z dwutlenkiem tytanu są naturalnymi filtrami UV (producent AM pisze na stronie, że SPF15) i mają właściwości antybakteryjne. Czytałam niejedną analizę składu podkładów drogeryjnych i to, co w nich siedzi, to jakiś koszmar, prawie cała tablica Mendelejewa :( Oczywiście trochę przesadzam, bo gdyby było aż tak źle, to nie zostałyby dopuszczone do obrotu, ale jednak można im wiele zarzucić... Podkład mineralny to genialna alternatywa na co dzień.
  • produkty mineralne nie powinny zapychać oraz uczulać - właśnie ze względu na ten świetny skład, chociaż są to kwestie mocno indywidualne. Skóra może oddychać, nie dusi się pod warstwą podkładu, minerały są po prostu świetne dla alergików i osób z podrażnioną cerą :)
  • podkłady mineralne potrafią naprawdę dobrze kryć - to był dla mnie największy szok, no bo jak to, trochę proszku (prawie jak puder) ma zakryć moje przebarwienia? Myślałam, że nic nie może się równać z podkładem drogeryjnym, a tu miłe zaskoczenie :) Oczywiście wszystko zależy od podkładu, znajdą się te bardziej i mniej kryjące, a także od sposobu aplikacji i rodzaju pędzla (to naprawdę ma duże znaczenie i planuję napisać o tym posta w przyszłości bo to kolejny temat rzeka :)) Dzięki temu kryciu minerały nadają się dla każdego, nie tylko dla osób, które potrzebują jedynie ujednolicenia kolorytu :))
  • korektory mineralne kryją rewelacyjnie, ale niestety jak na razie nie udało mi się dobrać odpowiedniego odcienia do mojej skóry, będę szukać dalej. Okazuje się, że to jednak nie stanowi problemu, bo odrobina podkładu nałożona punktowo zdecydowanie zwiększa krycie - to tak jakby kolejna warstwa w jednym miejscu, a do tego brak różnicy kolorystycznej - rewelacja :)
  • dobrze dobrany podkład mineralny jest równie trwały, co podkład drogeryjny, a może nawet być trwalszy ;))
  • dobrze dobrane i nałożone podkłady mineralne wyglądają bardzo naturalnie na skórze - taka lepsza wersja skóry naturalnej, bez efektu szpachli, jak to często z płynnymi bywa! Czuję się wówczas bardzo komfortowo - nie trzeba nosić na skórze kilograma tapety, a wyglądam jakbym naturalnie miała ładniejszą buzię :)) Warunkiem jest tu przede wszystkim właściwy dobór podkładu, metody aplikacji (ale o tym innym razem) no i nakładanie cienkich warstw. Lepiej kilka cienkich niż jedna gruba :)
  • produkty mineralne są coraz lepiej dostępne - jeszcze kilka lat temu trzeba by było je sprowadzać z zagranicy, a obecnie można je już bez problemu kupić w wielu sklepach internetowych
  • nie wszystkie są drogie - tak myślałam na początku, ale biorąc pod uwagę stosunek ich wydajności do ceny, to naprawdę wychodzi to korzystnie. Na przykład takie Annabelle Minerals - 34,90 zł/4g, 59,90 zł/10g, duże opakowanie powinno wystarczyć nawet na pół roku! Amilie 35,90 zł/5g, Lily Lolo 69,90 zł/10g, 
  • istnieje bardzo szeroki wybór firm, więc każdy znajdzie coś dla siebie - oprócz tych, z którymi miałam styczność, czyli Annabelle Minerals, Amilie, Kolorówka i odrobinę Era minerals, mamy też bardzo znane Lily Lolo (planuję niedługo się zapoznać bliżej z LL;)), Everyday Minerals, Neauty, Earthnicity, Pixie, Meow (te akurat gorzej dostępne)... i wiele innych :) 
  • firmy dbają o szeroką gamę kolorystyczną - każdy może znaleźć swój odcień idealny, począwszy od tonów żółtych, beżowych, oliwkowych, przez różowe aż do pomarańczowych ;) Nawet osoby z naprawdę bladą skórą znajdą coś dla siebie, co przecież w podkładach drogeryjnych wcale nie jest takie proste! :) Niestety producenci podkładów płynnych chyba myślą, że Polki mają ciemną karnację :P
  • dodatkowo, firmy oferują możliwość zakupu próbek, dzięki czemu nie trzeba marnować pieniędzy na pełnowymiarowy produkt, który okaże się niewypałem - wystarczy zamówić kilka próbek w różnych formułach i zawsze da się coś dobrać  :)
  • nawet jeżeli coś w odcieniu nie pasuje, zawsze można... zmieszać dwa podkłady ze sobą, żeby uzyskać swój odcień idealny :))
  • istnieją różne formuły do różnych rodzajów cery - na przykład Annabelle Minerals posiada trzy formuły: matującą, kryjącą i rozświetlającą. Do wyboru, do koloru.
  • minerały mają długi termin ważności - Red Lipstick Monster w swoim filmiku (klik) podaje, że prawidłowo przechowywane minerały, nie mające styczności na przykład z naszym naskórkiem (tylko wysypujemy na pokrywkę i nic więcej, nie dotykamy ich bezpośrednio) nie są pożywką dla bakterii, więc są długowieczne ;) Tego akurat nie mogłam sprawdzić empirycznie z przyczyn wiadomych, ale Ewa jest moim zdaniem rzetelnym źródłem informacji, więc wierzę w to, co mówi :) Przepisy wymagają, żeby produkty miały podany termin ważności, ale jeżeli będziemy się prawidłowo obchodzić z naszymi minerałkami, to można na ten termin spojrzeć z przymrużeniem oka
  • o tym, że podkład mineralny jest wydajny wspominałam przy okazji ceny, ale muszę tu również wspomnieć osobno, że róże mineralne to najbardziej wydajny kosmetyk, jaki znam! Opakowanie 4g jest dla mnie nie do zużycia (szczególnie, że nie trzymam się jednego odcienia różu, tylko używam kilku naprzemiennie), więc najrozsądniejszym rozwiązaniem byłoby kupowanie na spółkę z koleżanką, ale raczej będą bitwy o to, która będzie miała opakowanie, a która odsypkę :D Róże mam tylko z AM, ale polubiłam je taaaaak bardzo, że na razie nie planuję zdrady - rewelacyjna pigmentacja, trwałość, świetne kolory... Po prostu uwielbiam, spełniają wszystkie moje oczekiwania :)
  • edit: dodano o 20:05 - SexiChic w komentarzu wspomniała o jeszcze jednej, bardzo ważnej kwestii - bardzo łatwo da się kupić gotowe bazy kolorystyczne i pigmenty, dzięki którym możemy ocieplić/ochłodzić podkład, trochę go rozjaśnić lub przyciemnić :) Są niedrogie i znajdziecie je również na Kolorówce :) Z doświadczenia jednak wiem, że z Color Blendami należy obchodzić się ostrożnie - mocno zmieniają kolor, więc dodajemy ich tylko odrobinkę ;))


Wady:
  • aplikacja podkładu mineralnego trwa znacznie dłużej, niż płynnego - wszystko bierze się z wieloetapowego działania - najpierw trzeba wysypać na pokrywkę, obtoczyć pędzel, strzepać nadmiar proszku, nałożyć cieniutką warstwę na skórę (ja wysypuję najpierw trochę na jedną połowę twarzy, a potem trochę na drugą połowę twarzy, więc wszystkie czynności x2), a następnie powtarzać wszystko aż do uzyskania pożądanego efektu. Ja nakładam 1 warstwę na całą twarz, a potem dokładam drugą wszędzie poza czołem, gdzie nie potrzebuję dużego krycia. To wszystko zajmuje znacznie więcej czasu niż podkład płynny. A jeżeli dodamy jeszcze do tego róż mineralny i korektor mineralny, no to trzeba się liczyć z tym, że samo umalowanie twarzy zajmie ładną chwilę
  • stanowisko malarskie ( ;)) ) lubi się brudzić przy minerałach. Fakt, są metody, żeby to zminimalizować (strzepywanie nadmiaru proszku, ostukanie pędzla o np. stolik włosiem do góry, żeby podkład wszedł mocniej we włosie i nie pylił na boki), ale ja mam rano taki tryb zombie, że minerały zawsze kończą się choćby odrobiną proszku na biurku - a ponieważ mam ciemne, tym bardziej mnie to denerwuje :D Bądź co bądź to są proszki i należy się z tym liczyć. Dlatego też maluję się w piżamie, a nie w ubraniach "do wyjścia", żeby nie wpadać rano w panikę "bo już muszę wyjść, skm mi zaraz odjedzie, a właśnie się pobrudziłam"
  • podkład mineralny ma postać proszku i niestety każdy, z którym miałam styczność, w większym lub mniejszym stopniu podkreśla suche skórki - pielęgnacja przy minerałach to podstawa. Dobry krem (u mnie filtr Vichy - link do recenzji) pod minerały i spryskanie twarzy np. hydrolatem lub wodą termalną po aplikacji zmniejszają tą suchość, ale jednak jest ona obecna. Podczas kwasowej wylinki znacznie lepiej wyglądają podkłady płynne, które te skórki "przyklepują/ulizują", ale gdzie tu sens? Złuszczać skórę, dbać o nią, żeby zaraz jej dostarczyć dawki całej zawartości tablicy Mendelejewa...
  • "obsługa" minerałów zajmuje trochę czasu, zanim się ich nauczymy - przy aplikacji minerałów ma znaczenie WSZYSTKO ;) To, w jakim stanie jest nasza cera, co nałożymy pod spód (jaki krem), czy spryskamy je hydrolatem/wodą termalną na koniec, czy nałożymy je na sucho czy na mokro, jakiego pędzla użyjemy - o jakim kształcie włosia (flat top/kabuki), czy będzie ono bardziej lub mniej zwarte... To wszystko powoduje, że konfiguracja możliwości jest ogromna, a wypracowanie własnego sposobu, żeby minerały wyglądały najlepiej, zajmuje sporo czasu. To po prostu ciągła metoda prób i błędów, nic innego. A jak jeszcze dojdą do tego inne formuły, które lubią się trochę inaczej zachowywać, to o matko :)))
  • konieczność zamawiania minerałów online może być problematyczna - fakt, wybór kolorystyczny jest ogromny, a firmy udostępniają możliwość zamówienia próbek, ale dobieranie koloru zza monitora zawsze będzie trudniejsze niż na żywo, więc może się okazać, że i tak nic nie pasuje nam aż tak dobrze i trzeba zamawiać dalej... I potem leży w szufladzie milion próbek w różnych odcieniach i różnych formułach :D Do tego dochodzą również koszty przesyłki.
  • źle dobrany lub za grubo nałożony podkład lubi się warzyć, na przykład wersja kryjąca AM ma ku temu spore skłonności, zaś matująca już nie. Ale za grubo nałożony podkład zawsze będzie wyglądał źle, więc umiar to podstawa - tylko cienkie warstwy!

Podsumowując, produkty mineralne mają zarówno zalety, jak i wady, dlatego częste używanie minerałów tak czy siak nie wykluczyło u mnie sporadycznego sięgania po produkty drogeryjne. Mimo wspaniałego składu i dobrego krycia, jeszcze żadne minerały nie dały u mnie tak "Photoshopowego" krycia i wygładzenia skóry, jak na przykład Revlon Colorstay, więc ten z całą pewnością pozostanie stałym elementem mojej kosmetyczki. Sięgam po niego głównie na większe wyjścia, kiedy chcę wyglądać w 100% dobrze od rana do wieczora. Minerały zaś są dla mnie idealnym rozwiązaniem na co dzień - żeby nie katować nadmiernie skóry i nie chodzić codziennie ze "szpachlą" na twarzy, lepiej wyglądać naturalnie :)) Problematyczne było dla mnie długie dochodzenie do ulubionej metody aplikacji i znalezienie odpowiedniego odcienia, ale o tym planuję napisać szerzej innym razem. Teraz już mniej więcej wiem, co lubi moja skóra, więc mogę się w pełni cieszyć minerałkami :))

Przydatne linki:

Lubicie produkty mineralne? Jakiej firmy?

A może Wam przez myśl jeszcze inne wady i zalety, o których nie wspomniałam...?
Dajcie znać w komentarzach :)

Przypomnienie o rozdaniu :)

$
0
0
Cześć :)

Chciałabym Wam przypomnieć o tym, że moje pierwsze rozdanie jutro o 23:59 dobiega końca :) Kto się jeszcze nie zgłosił, nadal ma szansę to zrobić :)



Życzę wszystkim powodzenia, w ciągu tygodnia ogłoszę wyniki :)

Kosmed - nafta kosmetyczna z olejem arganowym

$
0
0
Moje włosy bardzo lubią naftę kosmetyczną, w związku z tym w moim łazienkowym koszyku zawsze musi się jakaś znajdować ;) Od 1,5 miesiąca mam przyjemność używać naftę firmy Kosmed z olejem arganowym i to właśnie o niej chciałabym Wam dzisiaj opowiedzieć :) 


Nafta znajduje się w brązowym, plastikowym opakowaniu z klasycznym dozownikiem - dziurką :) Z jednej strony wydaje się to praktyczne, z drugiej jednak zdarza mi się wylać zbyt dużą ilość nafty na dłoń - z racji lejącej konsystencji. 


Konsystencja zdecydowanie lejąca (jak woda), lekko tłustawa. Kto choć raz używał nafty, będzie wiedział o co chodzi ;) Zapach - w opakowaniu bardzo przyjemny, słodki, ale kiedy aplikuję ją na włosy, to jednak trochę przebija się przez niego ten charakterystyczny zapaszek. 



Jeżeli chodzi o działanie - wiem, że u każdego może sprawdzić się inaczej, bo sama ostatnio czytałam kilka recenzji nafty, z którymi się zupełnie nie zgadzam :D Nakładam ją 10 minut przed myciem na suche włosy, mniej więcej od połowy w dół. Nie przepadam za nakładaniem nafty na skórę głowy - być może kiedyś się do tego przekonam ;) Należy uważać z ilością (nie za dużo, bo będzie ciężko się jej pozbyć ;)), dzięki temu jest wydajna. Do zmycia używam szamponu żurawinowego Barwa, który dobrze oczyszcza. Delikatne szampony mogą sobie nie poradzić z jej zmyciem, należy mieć to na uwadze. Dokładnie zmyta nie przyspiesza przetłuszczania włosów. Po wyschnięciu są one bardziej błyszczące, wygładzone i cięższe. Znacznie lepiej się rozczesują (choć odżywka to u mnie i tak konieczność) i po prostu dobrze wyglądają. Nafta ma bardzo dobry skład - to po prostu nafta kosmetyczna, olej arganowy i substancja zapachowa. Cena również jest bardzo korzystna - około 6 złotych za sporą butelkę 150 ml :) Chyba jedyne, do czego mogłabym się przyczepić, to jej doraźny efekt - po odstawieniu włosy wyglądają jak wcześniej. Mimo to, nafta jest produktem, który stale gości w mojej pielęgnacji włosów bo jest tania i skuteczna :)



Cena: ok. 6-7 zł
Pojemność: 150 ml


Podsumowując, ta nafta dobrze się u mnie sprawdziła (chociaż chyba jeszcze nie było takiej, która by mnie zawiodła ;)), a wyróżnia ją przede wszystkim obecność oleju arganowego w składzie oraz przyjemny zapach uprzyjemniający aplikację i zabijający częściowo naftowy smrodek ;) Po dokładnym zmyciu włosy są błyszczące, nawilżone i wygładzone, lepiej się rozczesują. Należy uważać z ilością - w przeciwnym razie będzie problem ze zmyciem. Jest wydajna, tania i skuteczna, więc warto ją dorzucić do koszyka przy okazji zamówienia na doz :)

Olej z kiełków pszenicy - dobry do zabezpieczania końcówek włosów!

$
0
0
Kiedyś wyczytałam na jednym z blogów (nie pamiętam już na którym), że olej z kiełków pszenicy dobrze sprawdza się przy zabezpieczaniu końcówek włosów. Bez chwili namysłu dorzuciłam go więc przy okazji kolejnego zamówienia na stronie Zrób Sobie Krem :)



Bardzo Was przepraszam za takie mało estetycznne zdjęcie z pomarszczoną etykietą, ale to jest zdecydowany minus większości półproduktów - etykieta w kontakcie z wodą wygląda fatalnie... Niestety nie cyknęłam fotek od nowości, więc teraz mam za swoje. Z tego typu opakowania korzysta się bardzo wygodnie i higienicznie - zwykła buteleczka farmaceutyczna z dozownikiem (dzióbkiem), pozwala na wydobycie dosłownie jednej kropelki ;) 


Jeszcze jednym minusem półproduktów są często ich zapachy. Ten olej dla mojego nosa jest raczej nieprzyjemny, może nie odrzucający, ale zdecydowanie go nie lubię - na szczęście nie jest zbyt intensywny i szybko wietrzeje, więc nie trzeba się z nim długo użerać. Taki olejowy, ciężki, gorzkawy. Konsystencja bardzo mnie zaszokowała - jest bardzo gęsty, treściwy i po prostu ciężki, tłusty - nawet rozcieranie go na dłoniach sprawia mały opór. Nijak ma się do wielu rzadkich, leciutkich i szybko wchłaniających się olejków, z którymi miałam ostatnio styczność. Byłam tym przerażona - no bo jak to, mam taką tłustą maź kłaść na włosy po umyciu i wierzyć w to, że nie będą tłuste?! Ano właśnie. Za pierwszym razem byłam bardzo nieufna i nałożyłam go dopiero po powrocie do domu, wiedząc że za kilka godzin i tak je umyję. Okazało się jednak, że niesłusznie się go obawiałam :) Na moje włosy do połowy pleców używam jednej, maksymalnie dwóch kropelek - nabieram na dłoń, rozcieram dokładnie i wcieram we włosy na długości od uszu w dół, skupiając się najbardziej na końcówkach. Na początku wyglądają kiepsko - po prostu tłusta, błyszcząca tafla włosów :) Ale po około 10-15 minutach olej wchłania się całkowicie, moje włosy po prostu go spijają! Nie wiem czy to kwestia tego, że moje dość suche na długości włosy piją go zachłannie z potrzebą nawilżenia, czy "ten typ tak ma", ale skoro nie tylko u mnie się sprawdził, to coś w tym musi być :) Dzięki takiemu stosowaniu cieszę się mniejszą ilością rozwojonych końcówek, ujarzmionymi i mniej puszącymi się włosami, a oprócz tego są zdrowsze i bardziej błyszczą. Zdarza mi się również smarować taką kropelką warkocz zaplatany do snu, żeby włosy nie ocierały się zbyt mocno o poduszkę. Taki naturalny olej na pewno nie szkodzi, wprost przeciwnie - ma dobroczynne działanie, w przeciwieństwie do silikonowych serów (w sensie serum, a nie ser :)), które tylko zabezpieczają. Nie jestem ich przeciwniczką, wprost przeciwnie - wiem, że dobrze zabezpieczają włosy, ale taki olej jest z całą pewnością lepszym rozwiązaniem  :) Kilkakrotnie używałam go również dodając do maseczki z glinki zielonej (żeby nie wysychała tak mocno + żeby dodać trochę nawilżenia skórze) i również byłam zadowolona - skóra twarzy bardziej miękka i nawilżona. Czasem smarowałam nim skórki przy paznokciach (ale tylko na noc) ;) Ich nawilżenie również ulegało poprawie. Dodawałam go również do maski nakładanej na włosy przed myciem (czasem nakładam maskę na pół godziny przed myciem, wzbogacając ją różnymi półproduktami) i też byłam zadowolona. Nie użyłabym go tylko solo na twarz - zdecydowanie za ciężki i tłusty, a jego zapach blisko nosa pewnie by mnie drażnił ;) Plusem takiego oleju jest to, że nawet jeżeli nie sprawdzi się do włosów - zawsze można zużyć go w alternatywny sposób, wzbogacić coś "gotowego" lub zmieszać z lżejszym olejem, by uzyskać pożądaną konsystencję. Możliwości jest wiele, cena niziutka, a wydajność duża, także szczerze polecam :)

Cena: 5,45 zł/30 ml (ZSK)

Podsumowując, bardzo polubiłam ten olej :) Jedyną jego wadą jest zapach, którego zdecydowanie nie polubiłam. Rekompensatą jest jednak świetne działanie - przede wszystkim zabezpieczanie końcówek, ujarzmianie puchu, nawilżanie i nabłyszczanie włosów. Sprawdził się też jako dodatek do maseczki z zielonej glinki, do smarowania skórek wokół paznokci i do wzbogacania maski nakładanej przed myciem włosów. Po prostu wielofunkcyjny :) Raczej nie sprawdzi się solo na twarzy - zdecydowanie za ciężki i zapach by mnie odrzucał. Myślę, że warto go dorzucić do koszyka przy następnym ZySKowym zamówieniu :)

Wyniki rozdania z paletką Makeup Revolution!!

$
0
0
Wiem, że z niecierpliwością czekacie na wyniki rozdania z paletką Makeup Revolution, więc nie będę Was trzymać dłużej w niepewności :) 

Byłam w ogroooooooomnym szoku, ponieważ do rozdania zgłosiło się 137 osób - gdy je zakładałam, myślałam, że będzie góra 40-50 zgłoszeń :D A po uwzględnieniu wszystkich dodatkowych losów były aż 203 pozycje w maszynie losującej!! Całe szczęście, że w czasie trwania rozdania raz na kilka dni sprawdzałam zgłoszenia na bieżąco, bo inaczej nie wyrobiłabym się teraz w ciągu tych 7 dni ;)) 

No ale już nie przedłużam, wygrywa.....


Shonali :))

Bardzo serdecznie Ci gratuluję i idę napisać do Ciebie maila :)

A innym na pocieszenie dodam - nie martwcie się, w lutym lub marcu planuję kolejne rozdanie, nawet wiem już, co będzie nagrodą ;))) Planuję coś zamówić sobie + 1 egzemplarz przy okazji dla Was :) Myślę, że się nie zawiedziecie, ale to na razie moja słodka tajemnica :)

Jak i czym nakładać minerały (podkłady, róże, korektory)? Pędzle, metody i porady.

$
0
0
Już pisząc poprzedniego posta o minerałach:


wiedziałam, że napiszę tę notkę. Temat nakładania minerałów jest bardzo ważny (nie mniej niż ich wybór!), a jednocześnie bardzo obszerny, więc nie chciałam tworzyć niemalże pracy dyplomowej w jednym poście :D Słowem wstępu mogę powiedzieć, że sposób nakładania minerałów i rodzaj pędzla mają przeogromne znaczenie w efekcie, jaki uzyskamy. Oczywiście ważne są tutaj również nasze przyzwyczajenia i upodobania - każdy prędzej czy później wypracuje swoją ulubioną technikę, ale chciałabym się z Wami podzielić moimi dotychczasowymi przemyśleniami :) Zmieniały się one wielokrotnie w czasie mojej "mineralnej przygody", dopiero od jakiegoś czasu myślę, że to jest już to, co będę praktykować dalej.


Krok 1: wybór pędzla


Pędzle do podkładów mineralnych


Na powyższym zdjęciu znajdują się posiadane przeze mnie pędzle, którymi częściej lub rzadziej nakładam podkłady mineralne. Po lewej - trzy "kulki", po prawej cztery "flat topy", czyli pędzle płasko ścięte

Ogólnie rzecz biorąc - pędzle do podkładu mineralnego dzieli się na:
  • flat top - zapewnia lepsze krycie, dużo wygodniej się nim "stempluje" podkład na twarzy
  • kulka (zaokrąglone włosie) - na ogół łatwiej nim operować w zakamarkach twarzy np. przy skrzydełkach nosa, zapewnia naturalniejszy wygląd podkładu, najwygodniejsze są ruchy kuliste lub krótkie przeciąganie po twarzy
  • kabuki (kulka z płaskim trzonkiem) - tak samo jak kulka, tyle że z płaskim trzonkiem
Niestety ja typowego kabuki do minerałów jeszcze nie mam, choć bardzo ślinię się do tego z Lily Lolo (i na pewno go sobie sprawię prędzej czy później!):

Źródło zdjęcia: KLIK

Ale pamiętajmy, że krycie zależy najbardziej od rodzaju podkładu ;) Ja na przykład potrzebuję dużego krycia, a mimo to sięgam po kulkę, bo najwygodniej mi się nią operuje i podoba mi się efekt, jaki nią uzyskuję. A ponieważ moje podkłady kryją dobrze, to zupełnie nie mam na co narzekać :)


Flat topy - Zacznę od najbardziej do najmniej lubianych:


Przepraszam że zdjęcie zupełnie inne niż wszystkie w tym poście (w sensie - z pięciozłotówką), ale dopiero pisząc notkę zorientowałam się, że nie zrobiłam mu zdjęć solo, tylko porównawcze :D Więc posiłkuję się takim, które robiłam innym razem.

Jeżeli sięgam po flat topa (a robię to raczej rzadko), to właśnie po Sunshade Minerals, który pochodzi z zestawu 18 sztuk (LINK do zestawu). Planuję o tym zestawie napisać osobną notkę i nawet już się do niej przygotowuję ;))) Ten pędzel jest moim zdaniem genialny, po prostu idealny. Ma włosie nie za krótkie (więc nie jest sztywne), nie za długie (więc nie wygina się za mocno w kontakcie z twarzą), odpowiednio sprężyste. Dosyć rozłożyste i gęste, więc pozwala na szybką aplikację podkładu na twarzy. Baaaaardzo mięciutkie, nie jest ani zbyt zwarte (więc nie robi tapety), ani zbyt puchate (więc nie oprósza twarzy jakby podkład był pudrem). Nie gubi włosków. To po prostu złoty środek pod każdym względem - uwielbiam ten pędzel.


Dalej w mojej "hierarchii" są dwa pędzle, które są moim zdaniem niemal identyczne, więc nie ma żadnego sensu, bym pisała o nich z osobna. Mowa o dwóch flat topach z krótkim trzonkiem - od Sunshade Minerals (19 zł w sklepie wizazysci - KLIK) oraz Annabelle Minerals (32,90 zł w sklepie AM - KLIK). Długość trzonka i skuwki dokładnie ta sama, włosie jest niemal identyczne. Sunshade ma odrobinę dłuższe (ale to dosłownie milimetr - dwa) i gęstsze, bardziej rozłożyste. Włosie w obu pędzlach jest TAK SAMO mięciutkie, sprężyste i nie wypada, w sumie to są naprawdę bardzo dobre pędzle typu flat top, niemal tak samo dobre jak Sunshade Minerals z długim trzonkiem o którym pisałam chwilę temu. Mi się po prostu wygodniej trzyma za dłuższą rączke :) Gdybym się miała do czegoś przyczepić, to byłaby to cena pędzla AM - Sunshade jest prawie 13 złotych tańszy, a niemal identyczny :) Z czystym sumieniem mogę je polecić




Dalej mam zdjęcia porównawcze AM oraz SM z długim trzonkiem - SM jest bardziej rozłożysty, szybciej się z nim współpracuje :)



Na ostatnim miejscu z flat topów jest posiadany przeze mnie Hakuro H51. Przyznam szczerze, że żałuję, że nie wzięłam H50 (o szerszym włosiu), prawdopodobnie sprawdziłby się znacznie lepiej. Włosie w H51 jest bardzo krótkie, sztywne, gęste i mega zwarte. Trzyma się jak diabli i w kontakcie ze skórą się w ogóle do niej nie dopasowuje, dlatego ciężko mi się nim nakłada minerały. Niestety łatwo o przegięcie i "tapetę" na twarzy. Ogólnie to jest bardzo dobry pędzel, ale dużo lepiej sprawdza się do gęstych podkładów płynnych, a nie o nich dzisiaj mowa :)



 Poniżej porównanie SM z długim trzonkiem z Hakuro, ale ciężko je ze sobą porównywać i być może nie powinnam tego robić, bo to są po prostu dwa zupełnie różne pędzle o innym kształcie i przeznaczeniu:



Pędzle typu "kulka" 

Tych mam mniej, więc zmieściły się wszystkie razem na zdjęciach :D 

Od lewej najbardziej lubiane: 
Sunshade Minerals z zestawu 18szt (KLIK), 
Hakuro H54 (KLIK) - cena 34 zł, 
Sunshade Minerals long handled kabuki (KLIK) - cena 19 zł.

Makijaż wykonany "kulką" wygląda dużo naturalniej niż przy użyciu flat topa, a najwygodniejszymi ruchami są  koliste. Być może jestem monotematyczna, ale również w tym przypadku Sunshade Minerals z zestawu sprawuje się u mnie najlepiej. Ma idealną długość włosia, jest mega mięciutkie, nie wypada. Ponownie jak w przypadku flat topa, zachowuje złoty środek w dwóch kwestiach: pomiędzy zwartością (nie za zwarte, nie za puchate) oraz długością włosia (nie za krótkie, nie za długie). Włosie ma przycięte podobnie do Hakuro H54, ale jest ono bardziej rozłożyste, więc aplikacja minerałów idzie znacznie szybciej.  Kiedy dotykam włosia palcami, wydaje mi się, że jest tak samo miękkie, ale kiedy stempluję się po twarzy, to Hakuro H54 kłuje bardziej! Hakuro H54 jest mniejszy, trzeba się nim więcej namachać :) Też jest dobrej jakości i w sumie nie mam się do czego przyczepić, ale po SM sięgam znacznie częściej - jeżeli oba pędzle są czyste, na 100% sięgnę po SM, a nie po Hakuro. Gdybym nie miała SM, pewnie wychwalałabym Hakuro jakim jest świetnym pędzlem, ale mając porównanie - Sunshade wygrywa. Z kolei trzeci pędzel - Long Handled Kabuki, też Sunshade Minerals, zupełnie się u mnie nie sprawdził i sięgam po niego sporadycznie, częściej do pudru niż do podkładu. Ma bardzo długie włosie, które mocno się wygina w kontakcie ze skórą i przez to ciężko nim precyzyjnie manewrować - sam robi, co mu się podoba :). Ale za to jest mięciutki i nie wypadają z niego włoski.W dodatku ma zupełnie inny kształt, włosie jest ledwie zaokrąglone, więc mam wrażenie, jakby to był bardziej flat top niż kabuki. Przez to nie dociera aż tak skutecznie we wszystkie zakamarki twarzy. Po prostu nie lubię nakładać tym pędzlem minerałów, nie odpowiada mi :P




Pędzle do różów mineralnych:

Lily Lolo ma w swojej ofercie taki pędzel do różu (nie mam go, ale raczej mnie nie kusi):


Źródło: KLIK

A tutaj na zdjęciu cała gromadka pędzli, które częściej lub rzadziej służą mi do nakładania różu mineralnego :)


Ponownie zaczynam od najbardziej do najmniej lubianego - najczęściej sięgam po... Hakuro H21 :D Tak, wiem że ten pędzel z założenia niekoniecznie służy do różu mineralnego (to po prostu pędzel do różu - jakiegokolwiek), ale absolutnie genialnie mi się nim nakłada minerały. Jego ogromnym atutem jest kształt - oprócz tego, że skośnie ścięty, to jeszcz mocno rozczapierzony - po prostu taka miotełka. W ogóle nie jest zwarty i o ile do podkładu to może być duży minus, tak do różu jest to ogromnym atutem. Już wyjaśniam dlaczego - otóż, róże mineralne (a przynajmniej Annabelle) są piekielnie napigmentowane... ;) Nabranie odrobiny różu na taką miotełkę powoduje, że z ogromną łatwością można nałożyć na policzki "mgiełkę koloru", bo cały róż się rozprasza po włosiu. Jeżeli pędzel jest zbyt zwarty, łatwo o efekt "zakreślacza" na twarzy i trzeba się bawić w rozcieranie granic. W Hakuro H21 nie trzeba, bo efekt od razu jest świetny :) W drugiej kolejności sięgam po Ecotools do różu - tutaj znowu pędzel, który nie jest dedykowany do minerałów, łatwo da się nabrać minerały na czubek pędzla (dzięki temu że ma szpiczasty kształt), a bokami sobie rozcierać :) Mięciutki i przyjazny. Następnie (ale dość rzadko) sięgam po pędzel z zestawu Sunshade Minerals - jest malutki, więc trzeba się troszkę namachać by uzyskać pożądany efekt, ale w miarę puchaty, więc da się rozetrzeć łatwo ewentualne niedoskonałości. Sporadycznie sięgam po pędzel Annabelle Minerals - ma odpowiednią wielkość, ale jest dosyć zwarty, więc łatwo o wspomniany wcześniej efekt zakreślacza przy tak napigmentowanych minerałach. Oczywiście da się nim nałożyć róż, ale trzeba mieć więcej wprawy. Najrzadziej sięgam po LancrOne F58 - ma mięciutkie włosie, ale mega zwarte, więc tak jak poprzednio łatwo o plamę różu :) Dobrze rozciera się nim ewentualne granice, ale po co brudzić kolejny pędzel tylko po to by rozetrzeć, skoro można nałożyć go od razu super przy pomocy mojego ulubieńca Hakuro H21?

Porównanie Annabelle Minerals i Sunshade Minerals, czyli pędzli z założenia "dedykowanych" dla minerałów, które wcale nie sprawdziły się u mnie tak dobrze:



 Po lewej SM, po prawej AM:



 I pędzle "niemineralne", z których 2 sprawdzają się bardzo dobrze, a LancrOne niestety nie:





Pędzle do korektorów mineralnych

Lily Lolo:

Źródło: KLIK

Annabelle Minerals:

Źródło: KLIK

Ja przyznaję szczerze i bez bicia, że nie mam żadnego pędzla dedykowanego dla korektora mineralnego. Ale za to mam dwa inne pędzle, które genialnie mi do tego służą, więc na razie nie odczuwam żadnej potrzeby zakupu :)



Mowa o pędzlu do cieni Ecotools (tak - o pędzlu do cieni :D) oraz śmiesznemu mini-flat topowi z zestawu Sunshade Minerals, którego nawet nie wiedziałabym jak wykorzystać, a spisuje się świetnie do korektora :) 

Zacznę od tego "kopytka" z SM - to taki skośnie ścięty mini flat top. Świetnie da się nim nałożyć korektor punktowo, jest miękki więc nie kłuje. Dzięki szpiczastej końcówce jest precycyjny, a dzięki płaskiej powierzchni szybko da się nim pokryć większą powierzchnię np. cienie pod oczami.


Pędzlem Ecotools do cieni najlepiej nakłada mi się korektor pod oczy - jest spory, więc szybko idzie, a do tego mięciutki, więc nie drapie wrażliwej okolicy oczu :) Oprócz tego jest gęsty i zwarty, co gwarantuje dobre krycie.


Krok 2: na mokro czy sucho?

Istnieją dwie metody aplikacji podkładu mineralnego - na mokro lub na sucho. Metoda "na mokro" polega na tym, że przed nabraniem podkładu, pryskamy pędzel wodą (najlepiej termalną, ew. mineralną) lub hydrolatem. Zdecydowanie zmniejsza to osypywanie się podkładu (czyste stanowisko pracy), zwiększa jego kremowość oraz krycie. Bardzo ważne jest to, żeby pryskać ilością minimalną - tzn. jeżeli przelewamy hydrolat do buteleczki z atomizerem, to będzie to jedno (max 2!) psiknięcie z daleka, a jeżeli woda termalna w sprayu to oczywiście nie trzymamy go wciśniętego przez 10 sekund :D Jeżeli pędzel będzie zbyt mokry, to podkład zrobi ciasto na twarzy, będzie go trudniej rozprowadzić, mogą się porobić smugi, generalnie - błoto :)) Minusem tej metody jest to, że istnieje większe ryzyko warzenia się podkładu na twarzy, więc jeżeli to odnotowałyście, spróbujcie na sucho. Metoda "na sucho" nie wymaga pryskania - po prostu nabieracie podkład na pędzel i nakładacie go na twarz ;)) Moim zdaniem podkład wygląda znacznie naturalniej i lepiej się rozprowadza - tzn. bardziej równomiernie, bez plam. Krycie jest mniejsze, ale dla mnie i tak zadowalające (w przypadku AM wersja matująca oraz Amilie Coverage). W metodzie na sucho można (i warto!) na koniec spryskać twarz właśnie wodą termalną/hydrolatem - też jedno- max. dwa psiknięcia. Podkład się lepiej scali na twarzy, zniknie efekt przesadnej pudrowości, będzie wyglądał po prostu mega naturalnie, z efektem zdrowej skóry - lekki "glow", ale nie latarnia :) 

Osobiście stosuję metodę na sucho, ale pryskam twarz wodą różaną po aplikacji - najlepiej mi to odpowiada. Podkład jest równomiernie rozprowadzony, krycie jest bardzo dobre, a na koniec woda scala go na twarzy i eliminuje efekt pudrowości, dzięki czemu makijaż wygląda naturalnie :) 


Krok 3: w jaki sposób nabierać minerały na pędzel?

Sprawa jest bardzo prosta :) 

1. Przygotowujemy sobie głębszy talerzyk/miseczkę/jakąś pokrywkę (czyste i zdezynfekowane! u mnie zawsze stoi spirytus w atomizerze na parapecie :D). Równie dobrze może być też wieczko od opakowania podkładu, ale niektóre są bardzo płytkie i trzeba się mocno skupiać na tym, by nie rozsypać podkładu, więc czemu by sobie nie ułatwić życia ;) U mnie na zdjęciu jest to pokrywka od opakowania z sitkiem 40 ml z Kolorówki (KLIK)

2. Wsypujemy odrobinę podkładu do środka:


2a. Punkt "ewentualny" - na tym etapie pryskamy sobie pędzel, jeżeli chcemy aplikować minerały "na mokro" - ja tego nie robię.

3. Obtaczamy pędzel dookoła, tak jakbyśmy chciały dokładnie "wmasować" podkład w pędzel 


4. Stukamy pędzlem o brzeg pokrywki, by strzepać nadmiar podkładu - jeżeli będzie za dużo podkładu w jednym miejscu, to porobimy sobie plamy na twarzy ;) Równomierne rozprowadzenie podkładu na pędzlu = równomierne rozprowadzenie na buzi


Całość powinna wyglądać mniej więcej tak:


Rada: żeby uniknąć osypywania się podkładu dookoła, można jeszcze stuknąć trzonkiem o biurko/stolik, żeby podkład wpadł głębiej w pędzel. 


Krok 3: w jaki sposób aplikować minerały?

Istnieją różne techniki aplikacji minerałów:

1. Ruchy kuliste - najpopularniejsze i chyba moje ulubione. Pozwalają na szybkie, dokładne  i równomierne rozprowadzenie minerałów na twarzy, a efekt jest naturalny. 


2. Stemplowanie - pozwalają na uzyskanie większego krycia, bo "wbijamy" podkład w pory skóry, zamiast go rozcierać na twarzy. Metoda nieco bardziej czasochłonna, bo trzeba wszędzie ostukać dokładnie w taki sposób, żeby nie było plam :)) 


3. Ruchy kulisto-stemplujące - połączenie krycia z rozcieraniem:


4. Krótkie, delikatne ruchy posuwiste - dobre dla podrażnionej cery, są najdelikatniejsze dla skóry. 


Ważne jest to, żeby umiejętnie łączyć te sposoby - na przykład jeżeli potrzebujecie dużego krycia na brodzie, a małego na policzkach, to brodę można sobie postemplować, a na policzki nałożyć podkład ruchami kulistymi. Wszystko robimy na wyczucie, tak żeby pasowało to naszej skórze. Bo to, że u mnie najlepiej się sprawdza dana technika wcale nie znaczy, że u Was będzie tak samo :)) 

Podsumowując - na to, jak minerały będą wyglądały na twarzy, ma wpływ wiele czynników, przede wszystkim:
  • stan cery - kiedy miałam cerę mocno przesuszoną przy kwasach, podkład mineralny bardzo mocno podkreślał suche skórki, a skóra domagając się nawilżenia, przetłuszczała się szybciej, twarz szybciej się świeciła, a minerały były mniej trwałe. Często zdarzało się im również warzyć w kontakcie z sebum. Wystarczyło, że doprowadziłam skórę do ładu i te problemy zniknęły jak ręką odjął - skóra jest matowa na długo, podkład trzyma się cały dzień, nic się nie warzy
  • krem użyty pod minerały - to też jest bardzo ważne, np. na zbyt tłustym kremie może się robić "ciasto" na twarzy, a minerały będą mniej trwałe. Ja rano nakładam krem z filtrem Vichy Capital Soleil matujący SPF50 (link do recenzji) i współgra on genialnie z makijażem mineralnym, więc szczerze polecam :)
  • wybór pędzla - flat top zapewnia większe krycie, ale mniej naturalny efekt, najwygodniejsze ruchy to stemplowanie, kulkąłatwo dotrzeć we wszystkie zakamarki twarzy, efekt jest naturalniejszy, najwygodniejsze ruchy to kuliste, a kabuki jest jak kulka, tyle że z płaskim trzonkiem :)
  • metoda: na sucho/na mokro - metoda na mokro zapewni lepsze krycie, ale należy być ostrożnym bo za mocno zwilżony pędzel porobi plamy/ciasto na twarzy, podkład może się warzyć. Na sucho podkład bardziej się osypuje, ale łatwiej rozprowadzić go równomiernie i wygląda naturalniej
  • spryskanie twarzy po aplikacji - jeżeli aplikujemy podkład na sucho, to naprawdę warto spryskać (z umiarem!!) twarz hydrolatem/wodą termalną, żeby scalić makijaż, sprawić żeby wyglądał naturalniej, mniej pudrowo. U mnie sprawdza się to doskonale. 
  • sposób aplikacji - ruchy kuliste dające naturalny, równomierny efekt, stemplowanie zapewniające większe krycie, lekkie ruchy posuwiste delikatne dla skóry podrażnionej lub mix ;))
  • no i oczywiście... wybór podkładu :D Nie zniechęcajcie się, jeżeli testowany podkład źle u Was wygląda. Każdy zachowuje się nieco inaczej - niektóre są bardziej kremowe, inne bardziej suche, jedne szybko powodują błysk, inne zapewniają mat na długo, niektóre kryją lepiej, a inne gorzej. Metodą prób i błędów na pewno znajdziecie podkład idealny :) Warto zamówić sobie próbki przed zakupem!
Pamiętajcie też, że moje odczucia mogą różnić się od Waszych - testujcie różne metody na własnej skórze, dopiero wtedy przekonacie się, co jest dla Was najlepsze :))


Mam nadzieję, że post okaże się dla Was przydatny :) 
A Wy w jaki sposób aplikujecie minerały?

Nowe kosmetyki w stałej ofercie Biedronki + trochę z Lidla :)

$
0
0
Przegląd promocji kosmetycznych na chwilę obecną nie ma sensu, nie znam jeszcze gazetek do Hebe i Rossmanna, więc porównanie cen na razie jest niemożliwe ;) Ale za to pragnę Was poinformować o pewnej ciekawostce - do stałej oferty Biedronki wchodzi więcej kosmetyków :) Z całą pewnością jest to dobra nowina, sama dobrze wiem, że podczas spożywczych zakupów domowych czasami chciałoby się też dorzucić inne produkty "pierwszej potrzeby" takie jak na przykład żel pod prysznic czy pasta do zębów. Do tej pory oferta była raczej znikoma, więc ciągle padało na te same produkty, od 5 lutego wybór będzie już większy :) 

Poniżej publikuję większość stron gazetki, jeżeli chcecie przejrzeć ją całą to odsyłam tutaj:

Kosmetyczna odnowa - więcej kosmetyków na stałe w Biedronce (od 5 lutego)




Tutaj warto zwrócić uwagę na informację, że ten katalog przedstawia jedynie część nowego asortymentu, co jest jeszcze lepszą wiadomością :)


Z kolorówki raczej nic mnie nie zainteresowało (poza nudziakowymi lakierami Bell), jednak na uwagę zasługuje wazelina kosmetyczna Flos Lek. Mam wersję waniliową i sprawuje się dobrze. 


Tołpa w Biedronce też jest dobrą wiadomością ;) Dobrze, że nie wprowadzili żelu micelarnego, to by dopiero były jaja (biedronkowy żel micelarny BeBeauty jest produkowany właśnie przez Tołpę)



Większy wybór mydeł do rąk w płynie bardzo mnie cieszy, znudziły mi się już te wersje podstawowe :) Znane i lubiane kremy do rąk oraz balsamy do ciała w stałej ofercie również ucieszą niejedną osobę. 


Ziołowe szampony Farmona cieszą się dobrymi opiniami, więc pewnie kiedyś dorzucę do koszyka, gdy wygramolę się z obecnych zapasów :)


Maski Biovax w stałej ofercie za 1,99 zł/saszetka - rewelacja :)


Nawet nie wiedziałam, że Biosilk ma wersję Maracuja oil ;)) O tym argan oil już kiedyś słyszałam, niewiele ma wspólnego z olejem arganowym ;) Odżywki Herbal Care cieszą moje oko


Mini peelingi z Joanny są świetne! No i ucieszył mnie większy wybór produktów pierwszej potrzeby, czyli żeli pod prysznic - zarówno damskich, jak i męskich :) Rozszerzył się również asortyment produktów do golenia oraz do higieny jamy ustnej







Dziecięce kosmetyki są przyjazne skórze nie tylko dzieci ;)



Jeszcze do jutra (29.01 - 04.02) trwa akcja tematyczna "Domowy świat SPA", w którym furorę zrobiły znane już organizery z Biedronki. Niestety w "moich" Biedronkach były już one wymiecione (została tylko wersja druga od lewej - na pomadki), więc kto się nie załapał na pierwszy rzut, pewnie już może się tylko obejść smakiem :( Chciałam kupić wersję łazienkową na waciki (zamykaną), ale nie udało się - może innym razem. Jeżeli macie obok siebie mniej oblegane Biedronki, może uda się Wam jeszcze coś upolować ;)




LIDL - "Kolorowa łazienka" (od 2 do 8 lutego)


W Lidlu moją uwagę przyciągnęły przede wszystkim koszyki pod prysznic, być może komuś się ta informacja przyda. W ofercie pojawiła się również suszarkado włosów (z chłodnym nawiewem, 3 poziomy ciepła, 2 poziomy nadmuchu), wydaje się być dosyć porządna. Gdybym nie miała porządnej w posiadaniu, pewnie bym ją kupiła - 35 zł to nie majątek, a ma trochę tych opcji :) 


 
Planujecie zakup czegoś z powyższych?

Mnie głównie ucieszył szerszy asortyment w Biedronce - większy wybór, gdy nagle coś się skończy, a do drogerii nie po drodze :)

Flos Lek, Anti-Aging, Dotleniająca maseczka z glinką i złotem

$
0
0
Maseczki - która z nas ich nie lubi? Ja zdecydowanie uwielbiam, choć najczęściej rozrabiam sobie sama zieloną glinkę i/lub spirulinę z hydrolatem + wzbogacam dodatkami w postaci półproduktów. Bardzo lubię też maski algowe peel off, lecz niestety nie należą do najtańszych, dlatego bywają u mnie rzadziej. Wiem jednak, że niektóre osoby nie lubią/nie mają czasu/boją się kręcić samodzielnie, więc z pomocą przychodzą gotowce. Poniższą maseczkę otrzymałam do testów w ramach współpracy, o której wspomniałam TUTAJ. Niestety sztuka tylko jedna - podzielona na dwie części, na dwie aplikacje, więc poniższa recenzja (a raczej krótki opis) bazuje na zaledwie dwóch użyciach - miejcie to proszę na uwadze. 


Saszetka jest bardzo estetyczna, podzielona w połowie na dwie części - na dwie aplikacje. Dopiero na zdjęciu zauważyłam, że ma nacięcie do oderwania, ale ja użyłam nożyczek ;)



Skład nawet nie jest najgorszy jak na gotowca:) Mamy tu m.in. glinkę czerwoną, olej z owoców róży, panthenol, skwalan, złoto kolidalne, olej z nasion Meadowfoam (matko, co za nazwa), ekstrakt z laminarii i modyfikowaną gumę z drzewa Tara. 

Zapach maseczki jest specyficzny, dosyć neutralny. Mi przypominał zapach surowych, świeżo obranych ziemniaków :P Ale jest słabo wyczuwalny i w żadnym stopniu nie unieprzyjemnia aplikacji. Konsystencja gęsta, ale maseczka łatwo się rozprowadza i nie wysycha na twarzy - nie trzeba jej spryskiwać. Zmywa się średnio - ani łatwo, ani trudno. Zalecam użycie gąbeczki (takiej, która jest twarda, a po zmoczeniu mięknie), wtedy idzie szybciutko.  Kolor cielisty, więc istnieje szansa, że listonosz/kurier nie dostanie zawału :D



Jeżeli chodzi o działanie - jest w porządku, choć bez większego szału. Skóra po zmyciu była lepiej oczyszczona (dzięki glince), bardziej nawilżona i miękka (dzięki olejom, ekstraktom i emolientom), bo przede wszystkim o to chodzi. Generalnie rzecz biorąc byłam zadowolona i nie mogę się do niczego przyczepić, choć maseczka nie wzbudziła u mnie żadnych większych zachwytów :) Gdybym robiła gdzieś zakupy i ją zobaczyła, pewnie dorzuciłabym do koszyka, bo jest naprawdę niedroga (ok. 3 zł/2 aplikacje) i przyjemna w użytkowaniu, ale żeby specjalnie dla niej składać zamówienie, to raczej nie. Może gdybym używała jej regularnie, zauważyłabym większe zmiany na skórze, a po dwóch użyciach można powiedzieć niewiele. Dostępność - raczej w aptekach

Znacie tę maseczkę? A może tak jak ja lubicie mieszać glinki? ;)

Subiektywny przegląd promocji kosmetycznych - co polecam, a co odradzam (3) - Rossmann, Natura, Hebe, SuperPharm

$
0
0
Obiecywałam, że około 5 lutego pojawi się przegląd promocyjnych gazetek, więc tak też czynię ;) Wszystko ostatnio u mnie dzieje się "z poślizgiem", niestety. Gazetka w Rossmannie obowiązuje już od 30 stycznia (będzie jeszcze ważna do 9 lutego), ale z Natury i Hebe jest "świeża", z 5 lutego. 

Hebe - od 5 do 18 lutego

LINK DO CAŁEJ GAZETKI

Tym razem gazetka do Hebe bardzo krótka, więc przytoczę jeszcze kilka promocji z magazynu hebe (LINK DO KATALOGU), czyli gazety podobnej do Rossmannowego Skarbu ;)
  • (link) -25% na wszystkie podkłady Bourjois (do 28 lutego lub do wyczerpania zapasów)
  • (link) do -25% na produkty do makijażu oczu Rimmel (w tym: maskara Wonderfull Extreme Black 23,99 zł, cień w kredce Scandaleyes 18,39 zł, eyeliner w pisaku scandaleyes 23,99 zł)
  • (link) podkład Revlon Colorstay (różne rodzaje) - 39,99 zł - moim zdaniem korzystna cena :) W necie kupuję zawsze za ok. 30 zł, ale należy jeszcze mieć na uwadze koszty przesyłki 
  • (link) tusze Max Factor Masterpiece -25% 
  • (link) Under Twenty -25% (dotyczy całej marki, w tym fluidów)
  • (link) wszystkie produkty Playboy -25%
  • (link) -25% pielęgnacja Lirene (cera sucha, wrażliwa, naczynkowa)
W gazetce na pierwszej stronie promocja -40% na niektóre perfumy, przyznam szczerze, że jak dla mnie te ceny i tak są wysokie. Zdecydowanie wolę powąchać perfumy stacjonarnie i zamówić przez Internet - wychodzi dużo korzystniej.


Bardzo ucieszyła mnie promocja na płyn micelarny Garnier - nareszcie!! Już od dawna nie było go nigdzie w promocji ;) Jeżeli będę blisko Hebe, na pewno się skuszę, bo z płynami micelarnymi wiadomo jak jest - idą jak woda :D Niektóre osoby pewnie ucieszy promocja na tusz Rimmel WonderFull (20,99 zł). Warto tu również wspomnieć o promocji do -30% na pielęgnację od L'Oreal, L'Oreal Men Expert, Garnier i Mixa :) Z kolei posiadając kartę Hebe można kupić 2 produkty wyżej wspomnianych marek + 1 za jeden grosz! Jeżeli będę kupować micel, być może wezmę pod uwagę tę promocję :)


Dalej moją uwagę przykuło -35% na kosmetyki do makijażu oczu Maybelline. Cały czas chodzi za mną Color Tattoo w kolorze Taupe (On and on bronze już sobie odpuściłam)... Tusze Max Factor wybrane rodzaje -20% (pamiętajcie, że seria Masterpiece -25% - promocja z magazynu Hebe), ja nie potrzebuję na razie uzupełniać zapasów :) Eveline Big Volume Lash za 13,99 zł, wersję wodoodporną recenzowałam TUTAJ - świetny efekt, choć wodoodporność wątpliwa. L'Oreal False Lash Wings wspominam baaaardzo miło, recenzowałam TUTAJ, choć cena prawie 40 zł zachęcająca nie jest ;) Ponownie promocja na podkład Rimmel Lasting Finish, ostatnio non stop jest przeceniony. Znane i lubiane perfumy CK Euphoria również w promocji (jak dla mine wątpliwej, za tę cenę można mieć większą pojemność w sieci) za 111,99 zł/30 ml.


Rossmann - od 30 stycznia do 9 lutego


Na pierwszej stronie promocja eyelinera w żelu Maybelline - z tej promocji zdążyłam już skorzystać, choć jest to cena wątpliwie atrakcyjna. Gdzieś widziałam ostatnio (w SP??) ten eyeliner w cenie regularnej za ok. 28 zł, a Rossmann bez promocji sobie śpiewa za niego prawie 35 zł ;) W Hebe jest chyba za około 22 zł, ale akurat było mi nie po drodze... No ale uległam bo potrzebowałam trwałego, czarnego eyelinera. Różnica pomiędzy 22 zł w Hebe a 26 zł w Rossmannie to zaledwie 4 zł, a na dojazdy straciłabym sporo czasu. W promocji są również kremy Isana za 6,99 zł (pojawiła się nowa, niebieska wersja!)
Jedwab Biosilk ma szerokie grono zwolenniczek - jest w promocji za 3,99 zł. Żele pod prysznic Original Source (wersja Lime) za 8,99 zł/500 ml. Olejki do kąpieli Bielenda recenzowałam TUTAJ - przyjemne myjadło pod prysznic, wersja zapachowa z mandarynką i werbeną bardzo mi się podobała, była taka energetyzująca :) Pingwinkowe mydło w płynie i żel pod prysznic Isana za 2,49 zł ;)







Maszynki do golenia jednorazowe Gillette Simply Venus 3 - kiedyś bardzo je lubiłam, a promocyjna cena jest korzystna. Jak dla mnie najlepsze jednorazówki


Nawilżające pomadki Maybelline Baby Lips zgarniają skrajnie różne opinie więc ja się nie zdecyduję, ale jeżeli lubicie, to akurat są w promocji za 6,99 zł. Tusz Maybelline Mega Plush po raz kolejny odradzam - recenzowałam TUTAJ, nie dziwię się że ciągle jest w promocji, bo chyba ma kiepską sprzedaż. Nie dziwię się, bubel nieziemski ;) Popularny Maybelline Rocket za 18,99 zł. Podkład True Match w promocji, ale według gazetki tylko odcień W3 :D Ciekawe czy to błąd, czy rzeczywiście tylko jeden kolor jest przeceniony. To samo z pomadką Wibo - podają tylko numer 1, puder Rimmel Stay Matte tylko 001, a Maybelline Better Skin (recenzowałam TUTAJ - odradzam!) numer 040. Jak dla mnie do dupy takie promocje, skoro przeceniony jest tylko jeden odcień.



Z ostatniej strony polecam krem na wiatr i zimno Babydream - tłuścioch straszny, ale dobrze regeneruje skórę.



Natura - od 5 do 18 lutego

LINK DO CAŁEJ GAZETKI

Z pierwszej strony wiele osób mogą zainteresować nowe kredki do ust z Rimmela za 17,99 zł - robią furorę ostatnio na blogach, firma postarała się o marketing :P Mnie nie kuszą akurat, mazideł do ust mam wystarczającą ilość



Antyperspiranty Garnier w promocji - mają duże grono zwolenników. Ponownie tusze False Lash Wings (recenzja TUTAJ), tyle że w Hebe są obecnie w promocji  za 38,99 zł! A to już duża różnica cenowa, aż 8 zł. Nowości z Kobo: puder transparentny i brązujący za 19,99 zł. Czyżby Kobo wypuściło obiecywaną ciemniejszę wersję brązera? Odcień Sahara Sand pokazywałam TUTAJ - genialny produkt, ale tylko dla bladolicych, gdyż jest strasznie jasny. Być może teraz również osoby z ciemniejszą karnacją będą mogły docenić jego walory :) Wiem, że polecanie produktu po goleniu dla mężczyzn może wydać się dziwne, ale bezalkoholowa wersja balsamu po goleniu Nivea Men (podstępnie podkradziona TŻ-owi) już kilka razy mnie nieźle uratowała ;) Koi skórę i przyspiesza regenerację. Cienie Sensique Velvet Touch 6,99 zł



Żele pod prysznic Le Petit Marseillais - 10,99 zł/400 ml. Właśnie mam wersję biała brzoskwinia i nektarynka, jak dla mnie bez szału, po prostu zwykły żel pod prysznic, którego wysoka cena jest podyktowana chyba jedynie kosztowną kampanią reklamową. Kremy do rąk Evree za 5,99 zł 



Odżywki do włosów Nivea w promocji za 7,99 zł - szczerze uwielbiam! Miałam 3 rodzaje (Hydro Care, Intense Repair i Long Repair) - wszystkie lubię, a LR najbardziej :) Jedwab do włosów Green Pharmacy w promocji za 6,49 zł - ostatnio jest na niego szał w wątku Rossmannowym na wizażu, więc pewnie jest dobry :D


SuperPharm - od 29 stycznia do 15 lutego


W SuperPharm wybrane zapachy o pojemności 30 ml taniej o 30%. W dalszej części gazetki różnorodne produkty frmy Durex z okazji walentynek ;) Troszkę mnie to bawi, bo przecież ludzie się kochają cały rok, a nie tylko 14 lutego. A przed walentynkami zawsze szał na takie bajery... ;)


SuperPharm - od 29 stycznia do 11 lutego


Standardowa gazetka SP będzie najkorzystniejsza dla osób, które potrzebują kilku produktów (wybranych...) z tej samej firmy - za dwa produkty 20%, za trzy - 30%, a za cztery - 40%. 


Te grupy produktów, które mnie bardziej zainteresowały to: produkty do włosów L'Oreal oraz higiena jamy ustnej Colgate (no co, można kupić pastę, szczoteczkę i płyn z 40% rabatem :D a przyda się zawsze, z przyczyn oczywistych). Oprócz tego z boku korzystna promocja podkładu Revlon Photoready (1+1 za 1 grosz).



Ponownie odżywki do włosów Nivea w promocji za 7,49 zł (w Naturze 7,99 zł), szampony do włosów Evree za 11,99 zł (z kartą Lifestyle), żele pod prysznic LPM 14,99 zł/650 ml, żele pod prysznic Nivea 15,99 zł/750 ml



Na kolejnej stronie - nowy olejek Evree za 17,99 zł :) Chociaż może w promocji będą wszystkie, bo podpisane jest "specjalistyczne kuracje do ciała, 100 ml" - wersję Multioils Bomb uwielbiam i recenzowałam TUTAJ, Gold Argan pachnie dla mnie mniej przyjemnie :) Małe żele Joanna 100 ml za 2,49 zł (dobra opcja na wyjazd), a peelingi myjące z 3,49 zł



Dalej, oprócz środków czystości ;))) mamy znowu pomadki Maybelline Baby Lips za 6,49 zł (w Rossmannie 6,99 zł) oraz dziwne mazidło do ust Balmi w kwadratowym opakowaniu (14,99 zł), czyżby "odpowiednik" jajka EOS? Miał ktoś i mógłby się wypowiedzieć? 



Jest też trochę promocji na kolorówkę: 
  • -35% na wybrane produkty Maybelline (w hebe chyba -35% na wszystkie), 
  • -25% na wybrane gamy Max Factor
  • -25% wszystkie podkłady Bourjois (tak jak w hebe), 
  • -20% na Rimmel Lasting Finish 
  • -25% na wszystkie maskary, kredki, cienie i eyelinery Astor.


Tak jak w Hebe, marki L'Oreal, Garnier i Mixa z rabatem ;)



A na końcu moją uwagę przykuł zachwalany dezodorant Vichy (24,99 zł) - ja się raczej nie skuszę, ale wiem, że ta promocja ucieszy wiele osób. LRP dla skóry wrażliwej -25% (-30% z kartą LifeStyle). Wielbicielki micela Bioderma Sensibio mogą skorzystać z promocji "Kup dowolny produkt z linii Sensibio i odbierz płyn micelarny Sensibio H2O za złotówkę" (promocje nie łączą się, promocja nie dotyczy zestawów i płynu micelarnego 100 ml). Ja pozostanę przy tańszym Garnierze.



Wpadło Wam coś w oko? 
Mi tak na poważnie chyba tylko micel Garnier (powoli sięga dna, a go uwielbiam), może uda mi się wybrać do Hebe.
Oprócz tego odnoszę wrażenie, że ostatnio non stop jest to samo w promocji, z drobnymi wyjątkami :/

Następny przegląd około 19 lutego ;)

Zużycia stycznia

$
0
0
Wiem, że obecne zużycia pojawiają się z małym poślizgiem, ale nie miałam kiedy zrobić zdjęć, dni nadal są jeszcze krótkie i niełatwo załapać się na światło dzienne :( Tym bardziej, że moje okno wychodzi na leśne wzgórze, więc możliwość robienia zdjęć znika, gdy słońce znika na dobre za wysokimi drzewami... Światło dzienne jest więc u mnie zaledwie chwilę ;)) No ale już nie przedłużam i zapraszam do mini recenzji po zużyciach stycznia :)


1. Zachomikowana maska z farby Joanna Multi Cream - świetna, doskonale zmiękcza i nabłyszcza włosy, sprawia że są "śliskie" i super łatwo się rozczesują. Szkoda że nie można kupić masek dołączanych do farb, świetne są ;)) Zawsze potrzebuję dwóch opakowań do koloryzacji, więc jedną saszetkę zużywam od razu, a drugą chomikuję "na później"
Czy kupiłabym ponownie? Niestety nie da się jej kupić samodzielnie:)

2. Barwa, Mydło siarkowe w płynie - link do recenzji - początkowo używałam go tyllko sporadycznie do mycia twarzy, kiedy potrzebowałam mocniejszego oczyszczenia, do częstego stosowania nie polecam, gdyż wysusza skórę. Potem myłam nim pędzle i inne akcesoria kosmetyczne (gąbeczki/łyżeczki miarowe itd.) ze względu na działanie antybakteryjne :) 
Czy kupiłabym ponownie? Raczej nie - pędzle myję teraz kostką z Alterry, twarz też oczyszczam na co dzień łagodnie (a sporadycznie czarnym mydłem Savon Noir)

3. Krem pod oczy rozświetlający Flos Lek - link do recenzji - przyjemny, lekki kremik pod oczy, w sam raz na dzień. Szybko się wchłania i pozostawia optymalne uczucie nawilżenia. Raczej nie sprawdzi się u osób wymagających porządnej dawki odżywienia ;)
Czy kupiłabym ponownie? Być może

4. Maseczka dotleniająca Flos Lek - link do recenzji - maseczka z tej samej serii, co krem pod oczy. Trochę oczyszcza, trochę nawilża, nawet ma niezły skład i jest niedroga. W sumie nie mogę się do niczego przyczepić, ale obyło się bez zachwytów. Ale w sumie - co można powiedzieć po dwóch użyciach ;)
Czy kupiłabym ponownie? Być może

5. Nafta kosmetyczna Anna - o tym, że uwielbiam naftę kosmetyczną, miałyście okazję niedawno przeczytać ;) Tej już zbliżał się koniec terminu przydatności, więc musiałam ją wziąć szybciej w obroty. Nafta jak nafta, bardzo dobra jak każda inna, tyle że śmierdzi, Kosmed z olejem arganowym używa mi się znacznie przyjemniej ze względów zapachowych :) 
Czy kupiłabym ponownie? Być może

6. Olejek do kąpieli Bielenda cyprys + olejek grejpfrutowy - link do recenzji - ta wersja zapachowa przypadła mi do gustu znacznie mniej niż mandarynka + werbena. Właściwości myjące bardzo dobre, pielęgnacyjnych raczej brak. Olejki z tej serii po prostu myją, pachną i nie szkodzą - niczego więcej nie oczekuję, więc oceniam pozytywnie ;) 
Czy kupiłabym ponownie? Raczej nie - druga wersja zapachowa przypadła mi do gustu znacznie bardziej 

7 i 8. Flos Lek Anti Acne, peeling enzymatyczny i krem matujący - link do recenzji - krem matujący koszmarnie wysusza skórę twarzy, powoduje nieprzyjemne uczucie ściągnięcia i niestety kłóci się z moim porannym filtrowaniem. Z kolei peeling enzymatyczny... nie robi totalnie nic ;) Po nałożeniu zupełnie nic się na twarzy nie zmienia. Zupełnie nie polecam. 
Czy kupiłabym ponownie? Na pewno nie

9. Płatki kosmetyczne Lilibe - moje ulubione, miękkie i nie rozwarstwiają się.
Czy kupiłabym ponownie? Na pewno tak, uwielbiam je :)

10. Mgiełka termoochronna Marion - bardzo ją lubiłam, dobrze chroni włosy przed szkodliwym wpływem suszarki, ale biorąc pod uwagę fakt, że suszę włosy jakieś 2-3 razy w roku, musiałam ją przymusowo zużyć przed upływem terminu ważności jako zwykłą odżywkę w sprayu. Również pod tym względem sprawdziła się dobrze, choć w sprayu wolę Gliss Kury ;)
Czy kupiłabym ponownie? Raczej nie - jest dobra, ale za rzadko suszę włosy, by potrzebować tego typu produktów

11. Bielenda, drogocenny olejek arganowy 3w1 - link do recenzji - sformułowanie "drogocenny" olejek arganowy w nazwie zawsze doprowadza mnie do śmiechu :D To po prostu przyjemny olejek do ciała i włosów, który niestety pachnie w bardzo upierdliwy sposób. Na dłuższą metę nie mogłam go znieść, więc zużywałam na siłę, żeby tylko już się go pozbyć. Działanie oceniam pozytywnie, skóra ciała zawsze była mięciutka i nawilżona na długo, jednak męczący zapach skutecznie zniechęca mnie do tego olejku
Czy kupiłabym ponownie? Na pewno nie, nie znoszę jego zapachu

12. Biocosmetics AHA 50% - gotowa mieszanka kwasów AHA w łącznym stężeniu 50%. Bardzo polubiłam ten produkt za silne oczyszczanie i rozjaśnienie kolorytu twarzy, niestety nie osiągnęłam przy nim żadnego łuszczenia skóry (nawet w postaci nierozcieńczonej - stopniowo zwiększałam stężenie), a głównie o to mi chodziło. Prawdopodobnie kupię ponownie w przyszłym roku
Czy kupiłabym ponownie? Myślę, że tak, choć nie będzie to mój wiodący produkt w eksfoliacji

13. E-naturalne, nawilżający balsam do przesuszonych dłoni z aloesem - link do recenzji - bardzo dobry balsam do rąk, chociaż ostatecznie zużywałam go do ciała. Niestety obecnie mam mocno podrażnioną skórę dłoni przy kostkach (okres grzewczy, mróz na zewnątrz i tak dalej...) i mocznik baaaaardzo mi szkodzi. Gdy moje dłonie są w dobrym stanie, balsam spisuje się znakomicie - lekki, ale jednocześnie treściwy. Wiem, że większość osób uwielbia wpływ mocznika na skórę dłoni, dlatego tak czy siak polecam ten balsam, choć ja nie zdecyduję się ponownie. Dobry skład, duża pojemność, niska cena, bardzo dobra wydajność.
Czy kupiłabym ponownie? Nie, ponieważ mocznik szkodzi moim dłoniom i muszę go unikać :(

14. Odżywka do włosów Nivea Long Repair - link do recenzji - moje włosy uwielbiają odżywki Nivea, a ta jest chyba moją ulubioną. Wygładza, zmiękcza włosy, ułatwia ich rozczesywanie i sprawia, że są błyszczące. Uwielbiam ją ;)
Czy kupiłabym ponownie? Na pewno tak, świetna odżywka w niskiej cenie :)

Jak widać, w styczniowym zużywaniu byłam bardzo wybredna i zaledwie trzy produkty zagoszczą u mnie ponownie na 100% ;) Reszta albo nie zrobiła na mnie większego wrażenia (bo na przykład znam lepsze produkty), albo wręcz szkodziła mojej skórze, więc muszę omijać z daleka ;)

Miałyście coś z powyższych? Macie podobne odczucia do moich?

Paleta 15 cieni do powiek z BornPrettyStore

$
0
0
Jakiś czas temu nawiązałam współpracę z BornPrettyStore - byłam nią szalenie podekscytowana, widziałam na Waszych blogach wiele dobroci pochodzących z tego sklepu, ale zawsze wydawał mi się taki "odległy", niedostępny ;) Miałam możliwość wyboru produktu i zdecydowałam się na paletę cieni - tych nigdy za wiele, prawda? ;) Miałam problem z wyborem, gdyż na stronie wówczas jeszcze widniało chyba tylko jedno zdjęcie prezentujące produkt (KLIK - wydaje mi się, że to drugie w kolejności - pionowe na białym tle), bardzo kiepsko odzwierciedlające realne kolory. Zobaczyłam ją jednak na blogu TUTAJ i bardzo mi się spodobała. Długo zwlekałam z recenzją, gdyż jak wiadomo - większość z nas woli chwalić, niż krytykować (a przynajmniej tak mi się wydaje :D), a tutaj będzie różnie. 


Paletka znajduje się w czarnym, matowym opakowaniu zamykanym na zatrzask - zamyka się pewnie, nic się z czasem nie luzuje. Z jednej strony szkoda, że nie posiada lusterka (ani pacynki), ale w sumie i tak nigdy z takowych nie korzystam - na parapecie stoi duże lusterko do malowania (a obok różnorodne pędzle), więc nie jest to dla mnie minusem. Cienie są przykryte folią w opakowaniu. Mają dosyć wyczuwalny zapach podczas aplikacji - taki trochę bazarowy, babciny ;) To akurat jestem w stanie wybaczyć. Jednak nie jestem w stanie wybaczyć pigmentacji, która jest tu BARDZO różna - od bardzo złej do bardzo dobrej... Skład jest zaklejony naklejką z kategorii najbardziej wkurzających - odrywa się tylko wierzchnia warstwa z nadrukiem, a reszta i tak zostaje na opakowaniu :/ Grrrr... Ciekawe co próbuje zasłonić ;)




Tu widać wspomnianą wcześniej folię:


To zdjęcie najlepiej odzwierciedla kolory paletki:


Jeżeli chodzi o pigmentację (na zdjęciu niestety kilka warstw):


Od lewej do prawej: biały mat - pigmentacja bardzo słaba, na zdjęciu kilka warstw, biała perła - pigmentacja słaba, jasny szary (perła) - pigmentacja słaba, czarny mat - pigmentacja dobra


Od lewej do prawej: łososiowy (perła) - bardzo dobra pigmentacja, cień ma intensywny kolor, jasny oraz ciemny brąz (maty) - pigmentacja bardzo słaba, stare złoto i oliwka (perły) - pigmentacja bardzo dobra


Od lewej do prawej: różowe złoto (perła) - dziwnie wyszło na zdjęciu ;) pigmentacja dobra, ciemniejszy róż - pigmentacja bardzo dobra, perłowa szarość z domieszką zieleni - pigmentacja dobra, khaki - bardzo dobra, granat ze złotymi drobinkami - bardzo mnie zawiódł, w opakowaniu to taaaaaki piękny cień, a na powiece zamienia się w szarą plamę... Same zobaczcie, jaki jest piękny (w opakowaniu;)):


Niestety jak widać - przekrój  pigmentacji cieni jest szeroki i wcale nie dzieli się jak w większości przypadków na "złe" maty i "dobre" perły. Tutaj każde wykończenie występuje w różnych wersjach jakościowych ;) Minusem jest też to, że cienie perłowe są kiepsko zmielone, nabierają się w postaci takich grudek, które trzeba zdmuchnąć, żeby nie narobić sobie biedy. Maty z kolei są drobniusieńkie, za co plus (ale za to pigmentację mają kiepską, więc ten plus trochę traci znaczenie). Utrudnieniem jest też to, że cienie perłowe są strasznie suche - niby nabierają się łatwo na palec/pędzel, ale już podczas rozcierania bledną nieprawdopodobnie i ciężko z nich wskrzesać intensywne kolory - trzeba dokładać, dokładać i dokładać... Osypywanie również nie jest im obce przy tej suchości. Kolorystycznie paletka jest genialnie skomponowana, baaaardzo mi się podoba, ale... tylko w opakowaniu. Już na oczach czuję się rozczarowana i niestety po kilku podejściach leży w kącie i czeka na lepsze czasy. Najchętniej korzystam z łososiowego różu, który wspaniale ociepla i odświeża makijaż, szczególnie w typowych dzienniakach, zastosowany na dolnej powiece. Ładne są też te oliwki (i khaki), ale po roztarciu robią się niestety mało intensywne. Matowa biel i dwa brązy to nieporozumienie w porównaniu z moimi ulubionymi My Secret oraz Miyo. Trwałość jest indywidualna i zależy od tłustości powieki i zastosowanej bazy - na bazie Hean wytrzymują ok. 6-7 godzin, potem bledną jeszcze bardziej.

Paletkę 15 cieni znajdziecie TUTAJ, obecnie za 8,99$ USD, ale powiem szczerze, że gdybym to ja miała składać zamówienie, nie zdecydowałabym się na nią. Z kolei na temat sztucznych rzęs od BornPrettyStore (KLIK) nie czytałam jeszcze ani jednej złej opinii - może to jest właśnie to, co u nich najlepsze? Nie wiem, bo ja sztucznym rzęsom jestem przeciwna (na sobie :)), więc tego nie sprawdzę. Plusem jest to, że wysyłka jest darmowa (moja szła niecały miesiąc, odbierałam zwyczajnie na poczcie bo akurat nie było mnie w domu - listonosz zostawił awizo), a płatności głównie przez PayPal, więc generalnie raczej nic trudnego. 


Kod rabatowy -10% dla czytelników mojego bloga: BNH10
(nie dotyczy produktów przecenionych)

Miałyście styczność z produktami z BornPrettyStore? Spełniły Wasze oczekiwania?

Bardzo mieszane odczucia - Maybelline Affinimat 03 Light Sandbeige

$
0
0
Zbieram się do tej recenzji od wakacji - serio! Głównie dlatego, że wolę chwalić niż krytykować, a tutaj krytyki będzie sporo. Podkład, który leży od dawna w szafce i czeka na egzekucję, teraz będę się go mogła z czystym sumieniem pozbyć - zrecenzowany i zapomniany :P 



Opakowanie estetyką przykuwa wzrok, niestety jest niepraktyczne z racji konsystencji - kto miał choć raz Affinitone, będzie wiedział o co chodzi - po prostu podkład się wylewa. Jest mega, mega rzadki i zostawienie na sekundę tubki w pozycji leżącej = wyciek na całego. Łatwo też wycisnąć za dużo. Naklejka z tyłu się nieco wytarła z upływem czasu. Jedyny plus - że tubka była na początku zabezpieczona sreberkiem (tzn. dozownik był zaklejony)




Zapach tego podkładu to koszmar... Tak wali spirytem, że osoba na kacu na pewno by się źle poczuła ;) Alkohol jest na trzecim miejscu w składzie (!!), więc co się dziwić... Konsystencja, jak już wspomniałam, bardzo lejąca, podczas aplikacji trzeba być skoncentrowanym ;) Plusem jest to, że baaardzo łatwo się rozprowadza na twarzy i nie robi smug. Aplikacja jest bezproblemowa (poza wyciekami) i przebiega ekspresowo. 


Kolor - niestety - zawiera różowe tony ;) W porównaniu z CS 150 jest najlepszy kontrast kolorystyczny. Na zdjęciu poniżej (tylko Affinimat - po lewej świeżo nałożony, po prawej po 10 minutach) dowód tego, że podkład dodatkowo ciemnieje, choć mam wrażenie, że na żywo jest to jeszcze bardziej widoczne, niż na zdjęciu. Przez to nawet jak po aplikacji wydaje mi się, że wyglądam ok, to po jakimś czasie już tak zdecydowanie nie jest.


Na drugi dzień zrobiłam jeszcze jedno zdjęcie jak ciemnieje:



Jak już wspomniałam, aplikacja jest szybka i bezproblemowa, ja zawsze najbardziej lubię to robić za pomocą pędzla i nie inaczej jest w tym przypadku ;) Podkład kryje naprawdę dobrze - nieprzyjaciele wymagają oczywiście korektora, ale zwykłe zaczerwienienia i przebarwienia kryje nadzwyczaj dobrze. Nie zgadzam się z obietnicą matu - nawet po aplikacji efekt jest "satynowy", a po 2-3 godzinach twarz świeci się okropnie, nawet po przypudrowaniu po aplikacji :/ Co do przypudrowania - jest ono konieczne, bo inaczej podkład na twarzy jest cały czas "mokry" i brudzi wszystko, czego dotknie... Dodatkowo jest piekieeeelnie nietrwały, 4-5 godzin to max, podczas gdy wiele innych podkładów wytrzymuje u mnie calutki dzień. Bardzo słaby wynik. Przy regularnym używaniu prawdopodobnie wysuszałby skórę twarzy (ten alkohol na 3 miejscu...), ja przy sporadycznym używaniu nie miałam okazji się o tym przekonać. Plusem jest to, że nie podkreśla moich rozszerzonych porów - wypełnia je, ale nie tworzy "podkładowych zaskórników". Na zdjęciach sam podkład - bez bazy, bez korektora, bez pudru i innych. Same zobaczcie:





Cena: 20-28 zł
Pojemność: 30 ml

Gdybym miała go podsumować w jednym zdaniu, powiedziałabym: "dobrze wygląda na twarzy, ale piekielnie krótko". Szybko ciemnieje, szybko się ściera, szybko się zaczyna świecić. Na dłuższą metę wysuszyłby skórę twarzy. Zdecydowanie nie jest wart uwagi, szkoda na niego pieniędzy :) Nie ma to jak minerałki :P A z drogeryjnych ColorStay :) Teraz mogę się go z czystym sumieniem pozbyć :D

Nowość! Szampon Babydream ułatwiający rozczesywanie - nie plącze włosów! :)

$
0
0
Klasyczny szampon Babydream od dawien dawna polecany jest przez wiele włosomaniaczek w celu codziennego mycia włosów. Przede wszystkim dlatego, że nie zawiera SLS i SLES, czyli silnych detergentów, które nie są polecane do codziennego mycia włosów - na dłuższą metę mogą wysuszać i podrażniać. Szampon ten ma jednak podstawową wadę - tak niemiłosiernie plącze włosy, że bez dobrej odżywki ani rusz - recenzowałam go TUTAJ prawie rok temu. Zużyłam już sporo butelek (z 7?), częściowo do włosów, częściowo do pędzli, ale nie jest moim stałym gościem na łazienkowej półce, właśnie ze względu na to uciążliwe plątanie. Konieczność bardzo intensywnego rozczesywania włosów na pewno im nie służy, więc po co je katować. Gdy tylko dowiedziałam się, że Babydream wprowadził do oferty Rossmanna nowy szampon, ułatwiający rozczesywanie, czym prędzej pognałam, by go kupić ;)


Na wstępie zaznaczę, że to nowość i mam go dopiero od tygodnia, więc nie jest to pełna recenzja - raczej news, luźny opis pierwszych wrażeń!

Szampon znajduje się w dokładnie takim samym opakowaniu, co jego "starszy brat" z takim samym dozownikiem (wylewającym szampon na boki :P), nic się nie zmieniło prócz etykiety. Zapach również jest taki sam, "dzieciowy", ani przyjemny, ani nieprzyjemny. Podczas aplikacji konsystencja również w żaden sposób nie odbiega od klasycznego Babydream - tak samo lejący i niestety tak samo słabo się pieni. Masuję nim chwilkę skórę głowy, a potem wkładam na sekundkę pod strumień wody (prysznic) i masuję dalej, gdyż w większym kontakcie z wodą pieni się znacznie lepiej. Po tych kilku użyciach widzę, że wydajność również będzie podobna, czyli słaba ;))




Szampon bardzo dobrze oczyszcza włosy, porównywalnie do wersji klasycznej, nie straszna mu nafta ani wzbogacane półproduktami maski nakładane na pół godziny przed myciem, z olejami też by sobie pewnie poradził, ale w ubiegłym tygodniu nie miałam na nie czasu. Zauważyłam jednak, że podczas zmywania tworzy taką "śliską" warstwę na włosach, której nie sposób zmyć - to znaczy ciągle mam uczucie, że włosy są niedomyte (mimo długiego spłukiwania szamponu), więc po pewnym czasie dałam sobie spokój i pozwoliłam im wyschnąć. Na szczęście okazało się, że są świeże jak należy, więc tą śliską warstwą nie należy się przejmować. To pewnie własnie dzięki niej włosy łatwo się rozczesują! Zapomnijcie o poplątanych kudłach jak w klasycznym Babydream, ten szampon zachowuje się jak każde "normalne" myjadło do włosów - ze zwykłą odżywką nie ma żadnych problemów z rozczesaniem włosów. Nie pokusiłabym się o jej pominięcie, bo moje włosy tego nie zniosą. Niestety, zauważyłam pewien minus - tak jak po klasycznym Babydream włosy miałam długo świeże i puszyste (od rana do wieczora, bo i tak myję włosy codziennie), zaś po tej wersji niestety po południu robi się już kiepsko. To pewnie kwestia tego składnika nadającego śliskość i ułatwiającego rozczesywanie. Weźcie jednak pod uwagę, że moje włosy są wybitnie przetłuszczające się, więc prawdopodobnie na normalnych sprawdzi się inaczej. Po prostu - sprawdźcie na sobie :)



Dla porównania wstawiam też skład KLASYCZNEJ wersji:


Wstępnie myślę, że kupię go ponownie, ale tak naprawdę będę mogła cokolwiek powiedzieć, gdy zużyję obecną butelkę, na razie to takie wstępne odczucia.

Szampon jest nowością, jeszcze nie ma go w wyszukiwarce rossnet, ani nawet w drogerii internetowej TUTAJ. Powoli pojawia się w kolejnych Rossmannach - jeszcze tydzień temu nie było go w "moim" małym, ani nawet w większym R. na Dworcu Głównym, dostałam go dopiero w duuużym Rossmannie w CH Manhattan w Gdańsku (oczywiście przy okazji, nie żebym tam specjalnie po szampon jechała :P), z kolei jak wczoraj byłam w "moim" małym Rossmannie w Gdyni na Morskiej, to już się pojawił. Także cierpliwości, a będzie i u Was :) Kosztuje 4,99 zł za 250 ml w cenie regularnej i znajdziecie go na dziale dziecięcym, tuż obok wersji klasycznej. 

Wiedziałyście o pojawieniu się nowej wersji? Planujecie zakup?
Viewing all 617 articles
Browse latest View live