Używam tej serii od prawie 2 miesięcy (od 31 lipca), więc dzisiaj w roli głównej Flos Lek White&Beauty, w której pokładałam niemałe nadzieje ;) Jeżeli jesteście ciekawe efektu, to zapraszam do recenzji!
Najpierw ocenię właściwości typu opakowanie/zapach/konsystencja, a dopiero na końcu opiszę efekt, gdyż cała seria uzupełnia się wzajemnie. Zacznę od kremu wybielającego przebarwienia. Znajduje się w świetnym, mega wygodnym, lekkim i higienicznym opakowaniu z pompką (chyba airless?), która działa sprawnie i nie miałam z nią żadnych problemów. Jedynym minusem takiego rozwiązania może być fakt, że nawet pod światło nie widzę, ile kremu jeszcze zostało. Jednak sądząc po obecnej lekkości opakowania, jestem blisko końca. Kartonik, w którym kupujemy krem, zawiera wszystkie niezbędne informacje w dwóch językach - polskim i angielskim.
Zapach przypadł mi do gustu - słodkawy, naprawdę przyjemny, ale też nienachalny i dość prędko się ulatnia. Konsystencja baaaardzo treściwa. Moim zdaniem na lato nie nadaje się zupełnie i podczas upałów w wysokości 30 stopni moja skóra strasznie się pod nim dusiła - tuż po aplikacji wytrącały się kropelki i miałam nieprzyjemne uczucie mokrej skóry, mam nadzieję że wiecie o co mi chodzi. Ale to tylko podczas upałów, w temperaturze do 25 stopni (moja ulubiona temperatura) wszystko zachowuje się normalnie. Jak już wspomniałam, krem jest niesamowicie treściwy, więc po aplikacji czuć, że coś jednak na tej skórze mamy, ale nie jest to żadna tłusta powłoka, nie świeci się również nadmiernie. Generalnie po wchłonięciu z łatwością można wykonać makijaż zwykły lub mineralny bez obaw o to, że coś się będzie rolowało lub spływało. Ja po nałożeniu tego kremu dawałam sobie jeszcze porządną dawkę filtra (obecnie Bielenda SPF50) i dopiero wtedy makijaż - też zdaje egzamin. Muszę niesamowicie pochwalić właściwości nawilżające, pod tym względem ten krem naprawdę mnie zachwycił! Już po kilku dniach używania zauważyłam, że moja skóra była w znacznie lepszym stanie, odżywiona i nawilżona, a posiadane suche skórki poznikały. Naprawdę jest mocno treściwy i odżywczy, uwielbiam to w nim i szczególnie nadawałby się na zimę ;) Gdyby był określony jako krem nawilżający, dostałby ode mnie bardzo wysokie noty :P Mimo naprawdę sumiennego używania przez prawie 2 miesiące (miałam go nawet na wyjeździe i mocno pilnowałam regularności!), krem mnie nie zapchał. Przyznam szczerze, że dopiero teraz, po przeglądaniu zdjęć zrobionych już jakiś czas temu, zauważyłam że krem posiada parafinę na drugim miejscu w składzie! (nie ma składu na opakowaniu, tylko na kartoniku, który obfociłam i schowałam do pudełka) Ogólnie unikam stosowania jej na twarz, ale w sumie żadnej krzywdy mi ten krem nie zrobił... Hmmmm ;) Krem jest bardzo wydajny - po prawie dwóch miesiącach nadal cośtam jeszcze jest, a były takie dni, kiedy sobie go naprawdę nie żałowałam, szczególnie na noc. Na dzień nakładałam cieńszą warstwę ze względu na jego "ciężkość".
Drugi produkt, który przypadł mi do gustu, to tonik wybielający przebarwienia, ten z kolei nie ma żadnego kartonika, ale opakowanie jest w porządku. Stojące, z klasycznym dozownikiem, który sprawdza się w praktyce i nie rozlewa toniku na boki. Tutaj z kolei mamy wszystkie informacje jak na tacy (w tym skład, który jest bardzo bogaty!)
Zapach, podobnie jak w przypadku kremu, przyjemny i słodkawy. Kolor pomarańczowy, konsystencja zupełnie wodnista, jak to tonik ;) Ładnie odświeża skórę po umyciu, neutralizuje ewentualne uczucie ściągnięcia po umyciu twarzy, nie pozostawiając żadnego nieprzyjemnego uczucia lepkości czy dziwnej warstwy. Bardzo przypadł mi do gustu i jako tonik sprawdził się znakomicie. Żadnych szkód nie narobił, używany wraz z kremem mnie nie zapchał :) Na wyjeździe przelałam go do buteleczki z atomizerem, ale to nie był najlepszy pomysł, bo mimo znacznie lepszej wydajności, psiknięcie sobie nim w oko (niechcący oczywiście) powodowało nieprzyjemne pieczenie. Więc zamiast bezpośredniej aplikacji na skórę i ściągnięcia nadmiaru płynu, po prostu psikałam na wacik i dopiero przecierałam nim skórę.
Trzeci element z tej serii jest moim zdaniem zdecydowanie najsłabszym ogniwem... Jest to krem zapobiegający powstawaniu przebarwień. Niestety jego faktor jest niski (zaledwie SPF20, a przy skłonności do powstawania przebarwień powinniśmy używać znacznie wyższych - ja na co dzień używam SPF50!). Weźmy do tego pod uwagę, że aby osiągnąć obiecywany poziom ochrony, musimy nałożyć około 1 - 1,5 ml kremu na samą twarz (różne źródła podają różnie, czasem mniej czasem więcej). Niestety konsystencja tego kremu nam na to nie pozwoli - jest bardzo gęsty, nieco klejący, a bielenie to po prostu koszmar :( Jedna warstwa (czyli u mnie ok. 0,5 ml) jeszcze wygląda ok, po delikatnym rozsmarowaniu i wklepaniu bielenie jest widoczne, ale nie aż tak, a po około 10 minutach wszystko się ładnie wchłania i pozostaje błysk bez tłustej warstwy, łatwy do ujarzmienia i przypudrowania. Ale nałożenie drugiej warstwy, dopełniającej "przepisową dawkę" to już jest koszmar - zwarzony krem na twarzy z mnogością farfocli, tłustość i świecenie na potęgę, a twarz tak biała, że nie da się wyjść do ludzi, żeby nie spowodować czyjegoś zawału serca na widok wampirzej facjaty. Nie mam pojęcia, skąd się bierze aż tak tłusta i bieląca konsystencja kremu, skoro na rynku jest całe mnóstwo filtrów o wyższym faktorze, a jednak znacznie lżejszych. Dlatego moim zdaniem ten gagatek się nie nadaje ani pod makijaż, ani do pozostawienia bez makijażu. Ja go używam tylko w te dni, kiedy wiem, że na pewno nie wychodzę z domu ani na chwilę, ale nawet wtedy muszę go nieco przypudrować czymś kolorowym (nietransparentnym, to miałam na myśli), bo bym straszyła TŻ paskudnym wyglądem i powodowała pękanie luster. Krem ten nie ma w sobie niczego, co by przebarwienia redukowało (ma na celu "zapobieganie"), więc krótko mówiąc - jest to po prostu krem z filtrem (z dodatkiem wit. E, masła shea i aloesu :P) o wątpliwym komforcie stosowania. Więc lepiej zaopatrzyć się w coś innego.
Jak już ponarzekałam na zawartość, to mogę pochwalić opakowanie, że jest wygodną miękką tubką stojącą "na głowie", z którą łatwością wydobywamy krem, a zapach jest taki sam, jak w przypadku dwóch wcześniejszych produktów z tej serii. Czyli po prostu bardzo przyjemny ;)
No i najważniejsze, czyli efekt końcowy. Niestety mimo tego, że pokładałam w tym trio ogromne nadzieje i naprawdę sumiennie ich używałam mimo wyjazdu (a wiadomo, człowiek na wakacjach się rozleniwia), nie zauważyłam redukcji przebarwień. Na zdjęciach można zobaczyć, że gdzieśtam pryszcz był, ale zniknął, albo nie było, a się pojawił. I w sumie tyle, przebarwienia raczej nietknięte. Niemniej jednak, dwa pierwsze produkty bardzo przypadły mi do gustu i świetnie mi się je stosowało - bardzo dobrze nawilżający i niezapychający krem, tonik o bogatym składzie, który przyjemnie tonizuje i odświeża. Do tego bardzo przyjemne zapachy - to wszystko powoduje, że komfort stosowania tych dwóch produktów był dla mnie wysoki, czego nie mogę powiedzieć o trzecim gagatku ;)
Ceny poszczególnych produktów (sprawdzone w sieci aptek Dbam o Zdrowie przy zamówieniu internetowym):
Krem wybielający przebarwienia: 25,79 zł/60 ml
Tonik wybielający przebarwienia: 21,69 zł/200 ml
Krem zapobiegający powstawaniu przebarwień: 19,59 zł/50 ml
W skład serii wchodzi jeszcze krem punktowy wybielający przebarwienia (23,38 zł/20 ml), ale nie miałam przyjemności go stosować, więc się nie wypowiem na jego temat.
Obecnie zaczynam kurację własnorobnymi produktami z ZSK (tonik depigmentacyjny i eliksir wybielający przebarwienia i piegi), więc za jakiś czas będę mogła dam znać, jak poszło ;)
Też macie problemy z przebarwieniami? W jaki sposób sobie z nimi radzicie?