W tym miesiącu denka raczej nie będzie bo zawierałoby tylko kilka produktów, więc prawdopodobnie połączę je z listopadowym :) Ale za to postanowiłam stworzyć post z ulubieńcami, ponieważ znalazło się kilka produktów, które mnie szczególnie zaskoczyły i zasługują na poświęcenie im kilku słów :)
Zapraszam :)
Pierwszym ulubieńcem, który zasługuje na uwagę, jest krem ratunek dla rąk Evree. Zaczął się sezon grzewczy i problemy z dłońmi. Jeżeli dodam jeszcze do tego, że muszę unikać mocznika w składzie, no to grono kremów możliwych do stosowania się zawęża. Któregoś razu kremy Evree stały przy kasie w Hebe za zawrotną kwotę 5,99 zł. Rzadko ulegam promocjom przy kasach, no ale to Evree (marka, której ufam), a ja potrzebowałam kremu do rąk. Wiem że czerwona wersja mocznik posiada, ale chwyciłam białą, szukam w składzie i szukam, a tu nie ma - no więc radocha i do koszyka :). Krem jest bardzo treściwy, z tego względu używam go raczej na noc, w ciągu dnia w ilości minimalnej. Pozostawia bardzo przyjemną, otulającą warstwę na dłoniach i bardzo intensywnie je regeneruje, a także zmniejsza podrażnienia. Natychmiast koi suchą skórę. Rewelacja :) Rzadko zachwycam się kremami do rąk, ciągle używam czegoś nowego, ale przy tym cudeńku jest szansa, że zatrzymam się na dłużej.
Paletka Freedom Audacious Mattes okazała się strzałem w dziesiątkę. Akurat zdjęcie powyżej nie oddaje zbytnio jej uroku (paletka wydaje się blada i nijaka), ponieważ było robione w kiepskim oświetleniu, dlatego wstawiam jeszcze jedno, robione od nowości, które bardzo dobrze oddaje kolory:
Przede wszystkim największym jej atutem jest to, że ma zarówno odcienie ciepłe, jak i chłodne. W większości paletek są brązy ciepłe, za którymi nie przepadam (rzadko po nie sięgam). Tutaj każdy znajdzie coś dla siebie - ciepłe, chłodne, cieliste, jasne, ciemne. Dla mnie ta paletka jest prawie idealna. Prawie - bo ten najciemniejszy cień to nie czerń, a grafit. Gdyby zamiast jednego cielistego cienia była biel, a zamiast grafitu czerń, piałabym z zachwytu bo paletka byłaby w 100% samowystarczalna, a tak muszę sięgać po biel i czerń z osobna. Ale i tak jest bardzo dobrze. Dodam jeszcze, że cielisty cień - górny rząd, trzeci od lewej - jest najlepszym cielistym cieniem, z jakim kiedykolwiek miałam do czynienia. Jest drobniuteńko zmielony, nie powoduje efektu zwarzonego cienia (a mam do tego "szczęście" przy cielaczkach), ma naprawdę dobrą pigmentację, dzięki czemu przykrywa moje żyłki i zaczerwienienia. Paletka jest trochę sucha i pyli podczas nabierania, ale jestem w stanie to wybaczyć. Pigmentacja jest bardzo dobra w całym przekroju paletki! Ostatnio to moja najukochańsza paletka, gdyby mi spadła i się roztłukła, natychmiast zamówiłabym kolejną. Serio! Kosztuje zawrotne 19 zł i jest wspaniała.
Nad pędzlem do pudru Real Techniques dumałam bardzo długo. Nie jest tani, a opinie są różne. Ale nie żałuję, że się zdecydowałam (jeśli już to tego, że tak późno), jest mięciuteńki, przeogromny i puszysty. Idealny, wręcz stworzony do omiatania twarzy pudrem bądź strzepywania osypanych kosmetyków z twarzy. Jeżeli szukacie pędzla, którym "wbijecie" puder w pory skóry - to nie ten trop. Takie pędzle już mam, więc się tym nie przejmuję. Ale jeśli potrzebujecie dużego, puchatego, milutkiego pędzla do omiatania twarzy - strzał w dziesiątkę.
Z kredkąMax Factor Kohl Pencil w odcieniu 09 Natural Glaze wiąże się taka historia, że podchodziłam do niej jak pies do jeża. Wzbraniałam się przed jej zakupem, uważałam, że jest brzydka, gdyż na swatchach wydawała się różowawa, ciemna, a ja wolę takie bardziej odświeżające, waniliowe odcienie. Zraziłam się już do jednej "cielistej" kredki (na mojej linii wodnej pomarańczowej - Rimmel Exaggerate 213 In the nude), więc myślałam, że i tu będzie kolorystyczna klapa. Ale nadarzyła się okazja, by ją przetestować i wiecie co? Wszystkie moje obawy były bezzasadne. Kredka wygląda na linii wodnej bardzo naturalnie, ale ładnie odświeża spojrzenie. Dodatkowo trzyma się najdłużej z dotychczasowo stosowanych - 4 godziny w stanie nienaruszonym, potem stopniowo zanika, ale nadal jest dobrze. Na linii wodnej, która ciągle jest w kontakcie z wilgotnym okiem, to naprawdę dobry wynik. Bardzo ją polubiłam!
Do jajeczka EOS również byłam uprzedzona z góry. Naczytałam się negatywnych opinii - że nie jest warte swojej ceny, nie nawilża i generalnie co złego, to EOS ;) Możliwość przekonania się na własnej skórze po raz kolejny uświadomiła mi, że co osoba, to opinia. U mnie to jajeczko działa o niebo lepiej niż na przykład Tisane w sztyfcie, którym zachwyca się większość osób (wersję w słoiczku lubię), bądź nawet pomadka Alterra (wersja z granatem), więc nie ma reguły. Posiadam wersję Summer Fruit, która przepięknie, owocowo pachnie, słodko smakuje (więc ewentualne zlizanie nie powoduje grymasu jak np. Carmex), a do tego dobrze radzi sobie z moimi ustami. Nie jest to mistrz odżywiania, znam lepsze smarowidła, ale na pewno nie jest tak, że nie robi nic - radzi sobie na tyle dobrze, że jestem zadowolona. Cały ten komfort stosowania - śliczne, gumowane opakowanie, piękny zapach, przyjemny posmak - sprawia, że sięgam po EOS bardzo często i bardzo chętnie i.... mam ochotę na więcej :)
Znacie któregoś z moich ulubieńców?
Dajcie znać, jeśli też tak czasem macie, że coś powszechnie krytykowanego sprawdza się u Was świetnie lub jakiś słynny hit okazał się bublem :)