Przyznam szczerze, że te wszystkie drogeryjne "BB Creamy" i inne CC, DD, ZZ Creamy wykorzystujące wszystkie kolejne litery alfabetu, wcale nie przykuwają mojej uwagi i sama bym się na jego zakup nie skusiła (inaczej sprawa ma się co do prawdziwych azjatyckich BB - na nie mam chrapkę od dłuższego czasu!). Ale pewnego razu tubka wylądowała w moich rękach do testów, no to czemu nie? Być może spóźniłam się nieco z tą recenzją, bo widzę, że Garnier wprowadził nowe wersje tego BB Creamu przeznaczone do różnych typów cery i różniące się składem, ale zanim moja tubka wyląduje w koszu na śmieci, chcę pozostawić po niej jakiś ślad, a zdecydowanie jest o czym pisać.
Standardowo zacznę od opakowania, jest to estetyczna, ciesząca oko tubka stojąca na zatrzasku, dzięki czemu krem może spływać swobodnie w dół. Dozownik niestety lubi się przez to brudzić.
Zapach jest zdecydowanie przyjemny, słodki i umila aplikację. Jest dość długo wyczuwalny, więc dla niektórych może to być męczące. Konsystencja taka jakby "śliska", dobrze i łatwo rozsmarowuje się na skórze. Czytałam opinie, że za szybko zastyga na twarzy i przez to ciężko go rozprowadzić bez smug - u mnie nic takiego nie miało miejsca.
Jak widać - paskudnie świeci się już na dłoni, a co dopiero na twarzy...
Niestety krem dostępny jest w zaledwie dwóch odcieniach - jasnym i ciemnym. Przy czym ten jasny wcale nie jest na tyle jasny, żeby pasować bladolicym. Dla mnie jest ciut za ciemny. Druga sprawa jest taka, że mocno ciemnieje, więc z czasem jest już tylko gorzej... Po aplikacji świeci się niemiłosiernie, wyglądam jakbym się dosłownie posmarowała olejkiem... Gdyby to był lekki glow - nie ma problemu, ale to jest po prostu efekt bombki choinkowej... Pozostawia tłustawą warstewkę, która na szczęście po chwili zaczyna się wchłaniać, ale błysk pozostaje nadal intensywny. Żeby to zmatowić, trzeba użyć sporo pudru, co niestety nie wygląda dobrze. Do tego z czasem skóra i tak zaczyna się znowu świecić, więc współpraca z tym BB Creamem wcale nie jest miła. Na dodatek trwałość również mnie rozczarowała, bo po 5 godzinach wyglądam już beznadziejnie... A jeżeli potrzemy twarz w ciągu dnia, możemy mieć pewność, że w tym miejscu mamy już prześwit... Dość pozytywnie zaskoczyło mnie krycie - nie oczekiwałam go od tego typu produktu, a mimo to dość dobrze zakrywa zaczerwienienia na twarzy (z wypryskami sobie nie poradzi). Ale co z tego, skoro zakrywa je na raptem 5 godzin? Wiele osób skarży się, że ten krem je zapchał, ja się na ten temat nie mogę wypowiedzieć, gdyż nie byłam w stanie go regularnie stosować. Używałam go przez kilka dni, ale byłam nim tak rozczarowana, że rzuciłam w kąt szuflady. Po jakimś czasie do niego wróciłam - znowu rozczarowanie. Znowu odstawiłam, wróciłam - rozczarowanie. Więc z dniem dzisiejszym ląduje w koszu, bo szkoda mi się z nim męczyć.
Po prawej stronie świeży BB Cream, nałożony po 15 minutach - zobaczcie jak on ciemnieje!
Dość ładnie zakrył zaczerwienienia, ale świecę się jak psu jajca na Wielkanoc, a do tego jest za ciemny...
Cena: ok. 20-24 zł
Pojemność: 50 ml
Plusy | Minusy |
|
|
Niestety dla mnie te minusy przeważają i sięgam po niego baaardzo niechętnie, dlatego z dniem dzisiejszym ląduje w koszu ;) Gdyby tak nie ciemniał, nie świecił się jak psu jajca i nie znikał z twarzy po 5 godzinach (czyli w sumie musiałby się cały zmienić :D), mógłby być przyzwoity, bo całkiem ładnie ujednolica kolor twarzy i przyjemnie pachnie. Ale dla mnie to za mało.